Notice: Function _load_textdomain_just_in_time was called incorrectly. Translation loading for the all-in-one-seo-pack domain was triggered too early. This is usually an indicator for some code in the plugin or theme running too early. Translations should be loaded at the init action or later. Please see Debugging in WordPress for more information. (This message was added in version 6.7.0.) in /home/cheflab/domains/chef-lab.pl/public_html/wp-includes/functions.php on line 6114
pod kontrolą - CHEF LAB

Okiem Bez-Gwiazdkowca

Gwiazdki Michelin rozdane i mimo dużych sensacji wszystkie moje przepowiednie się sprawdziły. Rozbrat zrobił niesamowity skok w górę-zmienili się nie do poznania i to zaowocowało drugą gwiazdką w Warszawie. Paco Perez mając już gwiazdkowe restauracje czekał tylko jak Michelin go odwiedzi . Giewont po cichu robił swoje i mimo że dla wielu jest niespodzianką , ja wiedziałem ze ich praca zaowocuje gwiazdką . Ale wróćmy do początku , czyli do Warszawy

Z mojego punktu widzenia Warszawa ostatnimi czasami przechodzi kryzys. Jest to bardzo zrozumiałe z  powodu wysokich kosztów, które wiążą się ze specyfiką tego miasta . Utrzymanie dobrej restauracji , która serwuje dania na wysokim poziomie w stolicy,  niestety  sporo kosztuje. Kogo stać na prowadzenie takich restauracji i czy w ogóle jest możliwe, żeby  restauracja fine diningowa z ambicją do gwiazdki przynosiła dochody?

Uważam,  że  mimo wielkich  trudności są tacy, którym prowadzenie restauracji w Warszawie wychodzi całkiem dobrze. Jednym z nielicznych,  któremu  udaje się dopiąć gastronomie na świetnym poziomie bez wątpienia jest Daniel Pawełek

Szczerze, jeśli kiedykolwiek  odważyłbym się otworzyć coś w Warszawie, to pierwsze co o poradę spytałbym właśnie jego.

Restaurację należące do Pawełka ( Ferment Grup ) , nie tylko wyróżniają się z uwagi na świetną atmosferę , ale obsługa jest tutaj naprawdę zacna. Przekonałem się swego czasu będąc w Butchery & Wine i myślę, że w innych jego lokalach panuje podobna filozofia. Duży profesjonalizm uderza już po przekroczeniu progu , nie bez przyczyny zresztą pracują tutaj jedni z najlepszych somellierów w kraju . Tak naprawdę w większości wypadków to od zespołu zależy sukces restauracji i to doskonale widać w restauracjach, które są prowadzone przez  Pawełka. Mając dobry zespół restauracja stąpa po stabilnym gruncie, jedynie co potrzeba to renoma i dobra reklama, co poniekąd Michelin może nam trochę tutaj pomóc.

Czy się nam to podoba czy nie , w Polsce nie mamy innych znaczących przewodników niż Michelin (kiedyś był Gault e Millau , co zrobił świetną robotę w polskiej gastronomii , ale niestety został ofiarą pandemii) . To nie Włochy gdzie większość restauracji nawet nie wpuszcza Michelina do oceny ich lokali z uwagi ze mają krajowe przewodniki czy lokalnych dziennikarzy kulinarnych.Dla przykłądu niech będzie chociaż Gambero Rosso czy Slow Food Italia. U nas Michelin  to wciąż złoty graal i jak chcemy dobrze wypromować nasz lokal, to się musimy mocno dostosować do ich filozofii.

Daniel Pawełek doskonale o tym wie i dobrze zna oczekiwania Michelina – widać to głównie przez  jego lokale które co roku są wyróżnione w czerwonym przewodniku.Brakowało mu jedynie gwiazdki , którą właśnie zdobył w tym roku z Rozbratem. Po kapitalnym remoncie sprzed roku Rozbrat osiągnął bardzo wysoki poziom w serwisie , bo w kuchni od dawna się tam świetnie jadało. Interesujące z mojego punktu widzenia jest przede wszystkim ewolucja Rozbrata , bo należy wspomnieć, że rozpoczynał jako piekarnia. Później przerodził się w śniadaniownie , jeszcze później w małe bistro a od niedawna jest restauracją fine diningową. Dużą zasługą gwiazdki niewątpliwie należy się Bartoszowi Szymczakowi który wykonał niesamowicie produktywną pracę w tym miejscu, ogromne brawa dla niego. Podejrzewam że walka o kolejne gwiazdki z Rozbratem nadal będzie trwać, bo ta restauracja ostatnio naprawdę jest mocno chwalona przez niesamowitą rzesze miłośników dobrego jedzenia.

Pare lat temu Michelin  głównie interesował się  Warszawą i Krakowem, teraz trochę się to zmieniło.  Zainteresowania inspektorów Michelin są coraz bardziej rozproszone po całym kraju i w tym roku, zgodnie z zapowiedzią czerwony przewodnik rozpoczął swoje kontrole nad morzem.

Świetna restauracja która nie mogła nie dostać gwiazdki w tym roku   to bez wątpienia Arco by Paco Perez. Zlokalizowana  na 33 piętrze budynku Olivia Star nie dość że podaje  świetne jedzenie to urzeka dodatkowo bajkowym widokiem .

Szefem Kuchni jest Antonio Arcieri który ponoć przyrządza niesamowite rzeczy w nawiązaniu do kuchni hiszpańskiej  . Nie bez przyczyny Arco to swego rodzaju pomost łączący dwie kultury  – Polską i Hiszpańską. W ostatnim Food e Friends znajdziecie super artykuł na temat tego miejsca, który gorąco polecam. Zjecie tutaj świetne rzeczy ale nie ukrywam że , że będąc w Gdańsku są również i inne zacne adresy.

Dobrym przykładem niech choć będzie Fino czy Mercato w Hotelu Hilton. Ogólnie Gdańsk to moim zdaniem jedno z piękniejszych miast w Polsce i naprawdę się cieszę ze jest tu tyle świetnych adresów z dobrą kuchnią.

Z ostatniego wyjazdu nad morze wspominam również dobrze Gdynie gdzie jadałem świetne rzeczy w Sztuczce , Tłustej Kaczce i Białym Króliku. Niektórych z tych miejsc niestety  już niema , niektóre zmieniły koncept. Myślę  ze Gdynia mimo ze w tym roku nie zdobyła żadnej gwiazdki ma szanse zainteresować inspektorów Michelin, bo to również unikalne miasto z bardzo dobrymi restauracjami.

Co do unikalności to na koniec kilka słów o ostatniej gwiazdce przyznanej w tym roku a mowa oczywiście o Giewoncie. Tu ta gwiazdka dla wielu była niespodzianka, ale nie dla mnie. Jak już wspomniałem wcześniej Giewont mocno się starał i  uwierzcie mi ze pod Tatrami utrzymać tak wysoki poziom to nie lada wyzwanie.

Kucharzem jest tu Przemek Sieradzki, który zaskakuje bardzo dobrym warsztatem mimo młodego wieku

Nie byłem na kolacji w Giewoncie , ale po opiniach znajomych  kuchnia jest niezwykle finezyjna i bardzo dobrze zgrana smakowo. Przemek Sieradzki korzystając z francuskich technik przygotowuje wiele dań polskich opartych na lokalnych składnikach. Duże brawa , że udało mu się utrzymać stałą jakość niezależnie od sezonu , bo ja dobrze wiemy Zakopane to miejscowość turystyczna.

Jestem bardzo zadowolony z tej gwiazdki, bo to duży zastrzyk wizerunkowy dla całego regionu. Ostatnimi czasami niestety Podhale nie cieszy się zbyt dobrą renomą, dużo restauracji z uwagi na turystykę masową zdecydowało się iśc na łatwiznę serwując byle co. Na szczęście powoli się to zmienia a Giewont jest najlepszym przykładem restauracji , która stawiając na jakość osiągnęła międzynarodowy sukces. Duże brawa jeszcze raz dla nich i oby ich poziom tylko rósł w górę.

Na koniec komentarz w sprawie tytułu, który jest oczywiście żartem skierowanym  w stronę wszystkich którym podpadłem!!! Wielu z Was chciało żebym to ja również zyskał jakieś wyróżnienie ,ale niestety w tym roku inspektorom chyba nie posmakowało 😊)))) Całkiem poważnie jednak wyznam wam szczerze że  Lechalet to nie miejsce na gwiazdki , co najwyżej moglibyśmy zyskać wyróżnienie bib Gourmant  ale nie wiem czy byłoby to dla nas na ręke. Wiem ze do pewnych standardów jakie wymaga Michelin jest nam bardzo daleko a druga sprawa takie wyróżnienia często wiążą się z koniecznymi zmianami. Jesteśmy sobą, robimy swoje i mam nadzieje ze będziecie nas doceniać za to jak jest.

To chyba tyle w temacie nowości na ten rok,  ale  warto zwrócić uwagę ze w Polsce mamy już 5 restauracji z jedną gwiazdką ( Nuta i Muga zachowały gwiazdkę sprzed roku),  jedną z dwoma gwiazdkami( Bottiglieria) i jedną zieloną gwiazdkę  ( Eliksir ). Uważam to naprawdę za niezły wynik,  biorąc pod uwagę ze jakieś 12 lat temu nie mieliśmy żadnej ( dopiero w 2013 Atelier Amaro zyskał jedną )! Dużym zauważalnym   plusem z mojego punktu widzenia jest  również fakt , że Michelin zaczyna błądzić po okolicznych wsiach i świetnym przykładem  jest  chociażby gwiazdka w Kościelisku ( Giewont ) czy Bib Gourmant w Ciekocinku ( Luneta & Lorneta Bistro ).

Mimo trochę trudniejszych czasów dla gastro w Polsce chyba rośnie zainteresowanie na lokale, które serwują bardzo dobre jedzenie. Ten trend zauważyli na pewno inspektorzy Michelin i kto wie czy za kilka lat nie będziemy mieli przewodnika stricte tylko pod nasz kraj, fajnie by było…


Sfusato Amalfitano – cytryna z wybrzeża amalfitańskiego

Dzisiaj chciałbym  trochę przybliżyć cytrynę Sfusato a konkretnie produkt, z którym miałem okazje pracować przez ostatnie   2 tygodnie.

Cytryna sfusato to odmiana cytryny, która pochodzi z wybrzeża amalfitańskiego we Włoszech. Kto był w Amalfi pewnie  nie raz zauważył , że  drzewa cytrynowe  rosną tam dosłownie wszędzie. Uprawia się ją tam od wieków, a jej nazwa wywodzi się od włoskiego słowa „sfuso”, które oznacza „podłużny”.

Pierwsze wzmianki o cytrynach sfusato pochodzą z XIII wieku. W tamtym czasie były one uprawiane w małych ilościach i były dostępne tylko dla zamożnych rodzin. Dopiero w XVI  wieku z uwagi na epidemie szkorbutu,  cytryny sfusato stały się bardziej popularne i z uwagi na uzdrawiające właściwości  zaczęto  uprawiać je na większą skalę. Dopóki James Cook nie spopularyzował kiszonej kapusty wśród żeglarzy,  można powiedzieć ze na każdym statku zawsze były dość duże zapasy cytryn, które to miały zapobiec chorobie.

Sfusato jednak oprócz roli leku powoli doceniano również w kuchni. Najlepsi szefowie kuchni wdrażali je w swoich przepisach a  włoskie gospodynie wykorzystywali je w swojej kuchni coraz częściej  Robiono sałatki z wykorzystaniem  soku z cytryn , doprawiano smażone ryby i pieczono pyszne desery  W XIX wieku można powiedzieć, że oprócz wielkiej popularności w kraju  , zyskały również  dość dużą sławę za granicą. Zaczęto ją eksportować do wielu miejsc na świecie i według wielu opinii uważane były za jedne z najlepszych cytryn na świecie.  

W 2002 roku uzyskały certyfikat jakościowy IGP , który do dziś jest gwarancją pochodzenia i jakości. Sfusato ceni się głównie za swój charakterystyczny smak i aromat ( posiada bardzo wysokie wartości olejków eterycznych) .  Ma również bardzo dużą zawartość witaminy C –  jedna z najwyższych wśród dostępnych odmian cytrusów. Cytryna ta posiada grubą skórkę, która jest jadalna i ma słodki smak, podczas gdy miąższ jest kwaśny i soczysty. Skórka jest głównie wykorzystywana do wyrabiania słynnego limoncello , który z tych cytryn jest produktem wyjątkowo wysokiej jakości.  

Sfusato w moje ręce trafił dzięki Sebastianowi ze Smaków Południa. Jako jeden z nielicznych sprowadza ten rarytas do Polski i ciesze się, że trafił również w moje ręce. Mając do dyspozycji tak genialny produkt nie chciałem za bardzo przetwarzać go , żeby nie utracić zbyt wielu jego cennych właściwości odżywczych  .Konieczne było również pracować na niskich temperaturach więc  ostatecznie zdecydowałem się zrobić sorbet , bazę do koktajli i limoncello. Wszystkie te trzy produkty korzystają ze wszystkich części cytryny –  skórki , miąższu i soku a wypadku limoncello postanowiłem dodać nawet liście tak , żeby jeszcze bardziej skoncentrować ilość terpen w końcowym produkcie.

Liczę, że moje wariacje z cytryną Sfusato przypadną Państwu do gustu, zapraszam serdecznie do Murzasichla.

Ciekawostki o cytrynach sfusato:

  • Cytryny sfusato są jednymi z największych cytryn na świecie. Mogą one osiągać wagę do 1 kg.
  • Cytryny sfusato są uprawiane na stromych tarasach nad Morzem Śródziemnym.
  • Zbierane są ręcznie.
  • Dojrzewają od listopada do marca.
  • W 2000 roku cytryny sfusato zostały wpisane na listę Produktów Tradycyjnych Regionu Kampania.

Espresso ,na koniec poproszę.

Bez dobrego espresso nie można zakończyć dobrze posiłku,dlatego nie wyobrażam sobie końca obiadu bez dobrej filiżanki liscio. Zła jakość kawy całkowicie skreśla miejsce gdzie jadłem, mimo to,  że do tego momentu było wszystko dobrze.

Kawa to bardzo ważny czynnik, kończy wszystko, albo prawie , bo wśród tradycjonalistów oczywiście po wszystkim   jest jeszcze Grappa. Nie godnie jest pić kawę przed lub w trakcie posiłku, szczególnie z mlekiem , bo to zaburza nam smaki. Kawa ma być ostatnim smakiem jakie pozostaje nam na języku, im będzie ona lepsza tym lepsze wspomnienia nam zostaną .

Ogólnie w Lechalet jakość kawy zawdzięczamy 3 czynnikom :

  • Krystaliczna górska woda
  • Wysokiej jakości mieszanka kawy
  • Ręka Marii

W Murzasichlu mamy wielkie szczęście , że mamy świetną wodę –  bo górską. Pochodzi od „samiuśkich” źródeł  Suchej Doliny i gdyby nie fakt że zbiornik jest pod osłoną nieba , nie byłoby żadnego przeciwskazania żeby jej nie pić nawet bez obróbki termicznej. Kawa takiej wodzie zawdzięcza bardzo wiele – zresztą fakt że w  98 procentach składa się z wody mówi nam bardzo wiele.  

Oczywiście bez dobrej mieszanki kawy też nie osiągniemy wysokiego poziomu i tutaj szczególnie chciałbym  pochwalić  palarnie Manuel Cafe z którą mamy przyjemność współpracować od jakiegoś czasu.

 Tadeusz Kubiniec  przedstawiciel regionalny Manuel i jeden  z lepszych specjalistów kawy jakiego znam , idealnie dobrał nam gramatury  ,wyregulował ekspres i doradził w kwestii ewentualnych modyfikacji młynka, więc uważam,  że teraz  kawa wychodzi tak jak wyjść powinna. Z informacji technicznych mieszkanka na której pracujemy bazuje na 80 procent ziarnach Arabiki  a średni stopień palenia podkreśla klasyczny styl który czaruje bardzo przyjemnym bukietem  orzechowo – czekoladowym.

Na koniec warto jeszcze podkreślić ostatni czynnik który bez wątpienia jest nie mniej ważny od reszty – wiem to z codziennej obserwacji, kiedy to często sam  robie sobie kawę i mimo to nigdy nie wyjdzie mi jak z ręki doświadczonej baristki. Jak ze wszystkim praktyka czyni mistrza i tutaj każde dociągnięcie kolby, lekka kalibracja młynka , czy idealne zakończenie czasu ekstrakcji odgrywa kluczową rolę.

Sekrety naszej kawy już znacie, licze, że nawet jak nie jesteście miłośnikami kawy , chociaż raz skusicie się na  nasze espresso –  oczywiście obowiązkowo po deserach.

Życze miłego początku tygodnia , pozdr Chef.

Caffo Distillerie

Wraz z latem postanowiliśmy wprowadzić do Lechalet kilka zacnych likierów, które mam nadzieje że posmakują wam równie mocno jak mnie samemu

Mowa o wyjątkowych produktach z destylarni  Caffo , która mimo tego, że jest dość dużą destylarnią, nadal bazuje na rodzinnych recepturach i lokalnych surowcach.

Specjalnością Caffo są oczywiscie destylaty z wykorzystaniem lokalnych owoców czy ziół i z tej uwagi nie mogłem nie zamówić kilka ich produktów na  sbróbowanie. 

Na pierwszy rzut poszło oczywiście to, co latem kocham najbardziej po posiłku , czyli dobre i znane  limoncello. W sklepach czy hurtowniach alkoholowych mamy przeogromny wybór limoncello, niestety w większości wypadków są to bardzo przeciętne produkty, bazujące na barwnikach i sztucznych aromatach cytrynowych . Dobre limoncello prawie w ogóle nie jest słodkie i głównie pachnie świeża skórką cytryny. Skórka cytryny musi być najwyższej jakości, bo to ona jest głównie odpowiedzialna za zapach i smak. Im cytryna lepsza, tym więcej olejków eterycznych w niej zawartych co po maceracji odnajdziemy w naszym likierze. Zasada ogólnie jest taka, że surowiec musi być zbierany o odpowiedniej porze i przerobiony jak najszybciej.Caffo od wielu lat współpracuje z najlepszymi sadownikami na Calabrii i Sycilii ,więc sami rozumiecie, że raczej nie mają problemów ze znalezieniem dobrej jakości cytrusów. Ich najbardziej znane Limoncello Limuni , nie raz wygrywało międzynarodowe konkursy i w sumie się nie dziwie, bo aromaty cytrusów po otwarciu tej butelki są wyjątkowo silne. Ten likier to majersztyk esencji cytrynowej, jak szukacie limoncello z prawdziwego zdarzenia, to ten,  polecam wam z całego serca

Kolejny produkt, na który warto się skusić  od Caffo to bez wątpienia Bergamia. Ogólnie wiadomo, że  najlepsza  na świecie Bergamotka rośnie na Calabrii i nie bez przyczyny Caffo, który ma tam niedaleko swoją siedzibę wykorzystał ten atut, wykorzystując ją w autorskim wydaniu. W odróżnieniu od Limuni, Bergamia ma bardziej zaakcentowany finisz  goryczą , co jet typowe dla bergamotki. Likier wart uwagi z powodu wyjątkowości, rzadko kto się kusi na wykorzystanie bergamotki w likierze , zwykle jest wykorzystywana jako dodatek do herbat ( Earl Grey)

Na koniec, jak to mówią zostaje nam wisienka na torcie,  czyli likier na bazie dzikiego calabryjskiego kopru. Jak kochacie anyż również jak ja, to ten likier podbije na dobre wasze serca. Lekki zapach kopru na starcie mocno pobudzi wasze zmysły a końcowy balans smakowy nie ma sobie równych. Koper dziki wykorzystany w likierze jest oczywiście pochodzenia dzikiego( i z Calabrii), więc sami rozumiecie skąd ta jakość. Ten likier to mój ulubiony z całej trójki , ale to oczywiście wiąże się z moją wielką miłością do anyżopodobnych aromatów.

Podsumowując likiery od Caffo to naprawdę zacne produkty, nie bez przyczyny znalazły się również w Lechalet . Gorąco zachęcam, szczególnie po posiłku :)pozdrawiam serdecznie Paolo G.

O pizzy słów kilka…

Szczerze przyznam, że nie spodziewałem się , że temat pizzy w ostatnich tygodniach będzie mi aż tak bliski. Pizza to najlepsze rozwiązanie w obecnej chwili, mam to szczęście, że to nie jest mi obcy temat.

O pizzy można by było pisać całymi godzinami, dniami a nawet latami. Jest to temat rzeka, jak niektórzy powiadają. Niejeden człowiek pewnie poświęcił dość spory kawał swojego życia zgłębiając tajniki pizzy i prawdopodobnie się założę, że im więcej wiedział, tym więcej sobie zdawał sprawę, ile jeszcze jest do odkrycia.

Styczność z pizzą mam już od bardzo dawna, moi rodzice głównie prowadzili pizzerie – restauracja zawsze była na drugim planie. Pizzę robiliśmy już od roku 1991, wtedy w Polsce to nie był popularny przysmak, dostępne pizzę jakie pamiętam z tamtych lat , bardziej przypominały mi zapiekanki. Na Podhalu jako pierwsi zaczęliśmy robić pizzę z pieca drzewnego, pierwsze placki, pamiętam jak dziś były niezwykle rustykalne.  Miło wspominam tamte lata, chociaż do doskonałej pizzy mieliśmy jeszcze długą drogę.

Dzisiaj oczywiście nie uważam, że nasza pizza jest najlepsza, ona jest po prostu wyjątkowa. Jest produktem, który był tworzony latami, powstał na bazie wielu błędów. Wiele znanych mi pizzerii powstało z dnia na dzień , wysyłając pracownika bez żadnego doświadczenia na kilkudniowy kurs. Nie twierdze, że ich pizza jest zła , lecz brakuje w tym wszystkim trochę autentyczności. Przyroda od kiedy sięgam pamięcią była dla mnie zawsze źródłem inspiracji . Uważam, że podobnie jak dobór naturalny kształtuje otaczający nasz świat w najlepszy możliwy sposób, nasza pizza również jest produktem podobnej ewolucji.

Nie każdego oczywiście interesuje temat pizzy, ale prawie każdy na pewno pizzę uwielbia. Dlatego warto wiedzieć co nieco więcej o tym daniu. Nie będę wam przytaczał historyjki o powstaniu pizzy z udziałem królowej , takich wpisów znajdziecie całą masę, ja skupie się bardziej na kwestiach technicznych

MĄKA

O rodzaju pizzy głównie decyduje mąka. Jest wiele rodzajów mąk, które w zależności od specyfiki potrafią dawać różne efekty końcowe. Profesjonaliści doskonale znają parametry każdej mąki, która to zwykle decyduje o długości wyrastania ciasta. Z zasady im dłużej wyrasta ciasto tym uzyskujemy więcej smaku, i nasza pizza smakuje lepiej. Nie jest oczywiście błędem korzystać z mąki która ma krótki czas wyrastania, w niektórych przypadkach jak pizza „al taglio” taki rodzaj mąki ekspresowej będzie wręcz zalecany. 

W pizzeriach najczęściej oczywiście korzystamy z mąk mocno przetworzonych „tipo 00”. Te mąki są produktem nowoczesnego przemysłu. Z takiej mąki zyskujemy pizzę o ładnym białym wnętrzu, smak ciasta jest tu mało wyczuwalny. Ostatnio jednak jak z chlebem wracają do łask mąki mniej przetworzone z większą ilością składników odzywczych. Jest to ciekawa alternatywa, ale moim zdaniem dla pieczywa. W chlebie lubię mieć mąkę pełnoziarnistą z uwagi, że chleb na ogół jem codziennie i zwykle bez niczego. W pizzy mamy składniki, co poniekąd dyktują mi smak  – ciasto można powiedzieć, że jest niczym innym jak naturalnym talerzem, który można zjeść. Oczywiście pizza z pełnoziarnistej mąki, to nie jest czymś złym, wręcz przeciwnie, ale wprowadzając takie ciasto powinniśmy również modyfikować składniki na niej. We Włoszech można często spotkać takie „focaccierie” gdzie właśnie podaje się pizzę z rożnymi rodzajami ciast. Zwróciłem uwagę, że w zależności od rodzaju ciasta składniki są bardzo sprytnie selekcjonowane. Dla przykładu nikt nie poda pizzy margarity na spodzie z mąki pełnoziarnistej, prędzej do takiego ciasta będzie pasował wędzony ser lub szynka typu speck z warzywami w zalewie octowej.  

Mąka oczywiście nie musi być tylko z pszenicy. Są obecnie mąki orkiszowe, żytnie, z dodatkiem konopi lub palonego ziarna. Każda specjalistyczna mąka wnosi pewne ciekawe elementy smakowe, które to zawsze należy uwzględniać podczas tworzenia nowej pizzy. Pizzerie, które dają możliwość zamiany ciasta do konkretnej pizzy są moim zdaniem w tym samym błędzie co restauracje, które dają możliwość gościowi na wybranie samodzielnie makaronu do sosu. Ragu po bolońsku zawsze będzie najlepiej smakować z makaronem tagliatelle, margherita zawsze będzie najlepsza na spodzie z ciasta z mąki pszennej.

WODA i DROZDZE

Woda to kolejny ważny składnik. Wielu zastanawia się czy woda ma być ciepła czy zimna? Gazowana czy nie? Przegotowana czy nie?

 Pamiętajmy, że ciasto, żeby wyrosnąć potrzebuje optymalnej temperatury. Zwykle drożdże aktywują się w temperaturze 34 stopni, więc jak uzyskamy tą temperaturę dolewając trochę cieplejszej wody to zamysł jest dobry. Profesjonaliści oczywiście wiedzą również, że maszyna ugniatająca ciasto również wytwarza ciepło spowodowane ruchem haka. To prosta zasada fizyki, tak jak wtedy, kiedy zimą pocieramy dłonie bardzo szybko, żeby je rozgrzać. Dobry piekarz czy pizzer musi mieć wszystko   obliczone do perfekcji, zbyt wysoka temperatura ciasta spowoduje obumieranie drożdży i tym samym ciasto nam nie wyrośnie, zbyt niska nie zaktywuje ich i wyjdzie na to samo. Dla przykładu: podczas 10 minutowego mieszania temperatura mojego ciasta zwiększa się o 6 stopni, mąkę mam w temperaturze magazynowej 21 stopni. Teraz musze odjąć 6 stopni spowodowane nagrzaniem przez maszynę ,wiec zostaje mi 15. Aby po wymieszaniu uzyskać idealną temperaturę ciasta 34 stopnie do wzrostu muszę zatem dolać wody w temperaturze 19 stopni (34-15 ). Nie jest to tak bardzo skomplikowane jak się wydaje, ale wymaga ciągłego monitoringu. Poza tym zimą mamy inne temperatury, latem inne. Wilgoć powietrza też się zmienia, ilość wody musi czasami się zwiększać czasami zwiększać.  Z biegiem lat oczywiście praktyka robi swoje i tak jak w moim przypadku już wiem z góry co należy zrobić z ciastem, żeby dobrze wyrosło

Kiedyś pewien smakosz pizzy opowiedział mi, że zna świetną pizzerię na krakowskim podgórzu. Podczas pewnego wieczoru przegadał trochę z właścicielem tej pizzerii który był sycylijczykiem i ten mu zdradził, że sekretem jego pizzy stanowi woda gazowana którą dolewa do ciasta. Przez jakiś czas zastanawiałem się czy to ma sens i czy to aby nie bajeczka wymyślona na potrzeby prestiżu, ale  w końcu doszedłem do wniosku, że to wcale nie było głupie. W pizzy ważny składnik   to drożdże, jak każdy wie drożdże są wrażliwe na chlor a tego niestety w naszej wodzie z kranu jest pod dostatkiem. Doskonale wiedzą o tym winiarze, którzy zawsze przegotowują wodę do swoich wyrobów a z pizzą jest podobna sprawa. Z gazem, kwestia sporna, robiłem pizzę na gazowanej wodzie i szczerze nigdy nie widziałem różnicy. Możliwe też, że sycylijczykowi chodziło raczej o wodę mineralną a nie gazowaną ?

SÓL

Mając mąkę, wodę i drożdże zrobimy pizzę, ale na koniec oczywiście trzeba pamiętać o soli. Chodź soli daje się naprawdę niewiele, trzeba bardzo na nią uważać. Sól podobnie jak chlor zabija drodze i każdy dobry pizzer sól dodaje zawsze prawie na koniec mieszania ciasta. Jak zrobicie pizzę bez soli to w ogóle będzie niezwykle wyrośnięta i elastyczna, ale niestety trochę mdła (w focacci można sobie pozwolić na pominięcie soli, słony akcent uzyskamy posypując ciasto na wierzchu tuż przed wrzuceniem do pieca). Sól oczywiście soli nie równa. Nie chodzi tu oczywiście o kwestie chemiczne, bo sól zawsze będzie chlorkiem sodu, ale bardziej o sposób wydobywania. Sól kamienna ma inny smak, sól morska inny. Jedna utrzymuje się na języku dłużej inna krócej. Zróbcie mały eksperyment i zalejcie wodą dwie szklanki z dwoma różnymi rodzajami soli, zrozumiecie w czym rzecz.

FAZA MODELOWANIA

Składniki, składnikami, ale jeśli myślicie, że po wymieszaniu ciasta i wyrośnięciu trudniejszą robotę macie za sobą, to się grubo mylicie. Po wyrośnięciu ciasta jest faza modelowania. Piekarze mogą formować wiele różnych form do każdego chleba, pizzer z uwagi, że robi głównie okrągłą pizzę modeluje tylko kulki okrągłe. Należy to robić ze starannością naciągając ciasto delikatnie i broń boże nie zrywając go. Tu liczy się technika i ten zabieg jest potrzebny w celu zamknięcia powietrza w tak zwanych komorach glutenowych. Im to lepiej zrobimy tym nasze ciasto będzie lepiej wyrośnięte.

Od tego momentu, zaczyna się dla wielu najprzyjemniejsza faza robienia pizzy, czyli wałkujemy i nakładamy składniki. Warto podkreślić, że wielu w domu korzysta z wałka a nie jak profesjonalny pizzer tylko z rąk. Nie jestem przeciwnikiem wałka, ale pamiętajcie ze wałek nigdy nam nie zastąpi rąk. Otóż pamiętacie te komory glutenowe o których wam mówiłem wcześniej? Jak przejedziemy wałkiem po całym cieście zniszczymy je wszystkie, a jak będziemy ugniatać nasze ciasto rękami od środka do zewnątrz to na brzegach nasze komory pozostaną nietknięte. Dlatego właśnie pizza na brzegach jest mocno wyrośnięta. Widać to szczególnie w pizzy Neapolitańskiej, gdzie ta cecha to jej główny znak rozpoznawczy.

Ostatecznie pamiętajcie, pierwsza faza początkową wyrobu pizzy, czyli wyrabianie ciasta, zwykle wykonuje się przemysłowo, za pomocą maszyn. (mało kto dzisiaj wyrabia ciasto ręcznie).   Faza modelowania i wyrabiania okrągłego placka to już kwestia manualności i zdolności pizzera. Tutaj liczy się doświadczenie i żadna maszyna nie jest w stanie zastąpić tą prace.

PIEC

Ostatecznie po nałożeniu ulubionych składników zostaje nam upiec pizzę. Możemy to zrobić w różnych dedykowanych piecach od elektrycznych, gazowych czy opalanych tradycyjnie drewnem. Kiedyś mówiło się, że piec drzewny jest najlepszy do wypieku pizzy, dzisiaj technologia poszła tak do przodu, że nowe piece gazowe potrafią oddać naprawdę dobry efekt. Wręcz przeciwnie uważam, że w piecu drzewnym nasza pizza może być mniej doskonała, bo gdzieś przypalona, ale czasami to w tym jest cały urok tradycyjnej pizzy. Pieczenie w piecu drzewnym oczywiście wymaga ogromnej praktyki i pracy. Piec gazowy rozpala się sam i później temperatura jest utrzymywana automatycznie przez sprytnie umiejscowione czujniki. Z drzewem sprawa jest bardziej skomplikowana , trzeba cały czas pilnować i dokładać drewno, aby płomień nie zgasł a temperatura była w miarę równomierna. Oczywiście ona nigdy nie będzie stabilna, ale dobry pizzer po tym jak piecze się pizza wie, kiedy pizzę obrócić czy przełożyć w mniej narażone na ciepło strefę.

Z piecem drzewnym jest jeszcze kwestia czyszczenia. Drewno się spala i zostawia popiół, który codziennie rano trzeba oczyścić. Poza tym trzeba pamiętać, aby drewno było suche, no i mieć miejsce na jego składowanie, co w miastach jest bardzo dużym problemem. Sprawa z piecem drzewnym jest dość pracochłonna i nieekonomiczna.  Osobiście korzystam z takiego pieca, bo mam go na spadku, ale biorąc pod uwagę ilość pracy co się z nim wiąże nie polecałbym nikomu takiej inwestycji szczególnie że często taki piec wraz z montażem przewyższa koszty zakupu profesjonalnego pieca gazowego.

PANDEMIA I PIZZA

W dzisiejszych czasach pizza idealnie się sprawdza jako produkt na wynos. Nie wielu o tym wie, ale pizza właśnie powstała właśnie z zamysłem dania street foodowego. Zapakowana w karton potrafi być dostarczona na miejsce jeszcze ciepła, można ją jeść bez sztućców, no i nie oszukujmy się, że jej różnorodność składników zadowoli każdego. Obecnie nie widzę lepszego rozwiązania dla wielu restauracji zmagających się z pandemią, dlatego też sam wróciłem do pizzy. O pizzy jak mówiłem na samym początku można by było napisać wiele wypracowań naukowych, ja sam mając ponad 20 letnie doświadczenie z pizzą nadal odkrywam wiele nowych ciekawych rozwiązań, które co rusz wdrażam w swojej pracy.

UWAGA

Ostatecznie chciałbym was ostrzec przed tanimi pizzami, które oferują niektóre miejsca. Zwracajcie zawsze uwagę na jakość ciasta -gumowa struktura to niezbyt apetyczny element pizzy . Pamiętajcie też, że ilość składników na pizzy nie decyduje o jej atrakcyjności, bardziej zwracajcie uwagę na ich jakość. Niektórzy chwalą się, że mają pizzę prosto z pieca, ale jak nie precyzują z jakiego, pamiętajcie, że to tylko chwyt marketingowy. Jak ktoś chwali się, że ma pizzę z pieca drzewnego to obserwujcie, czy podkłada co jakiś czas drewno do pieca, często są to hybrydy, które pracują też na gazie. Nie piszę tego złośliwie, tylko z uwagą, że każdy powinien wiedzieć, że pizza, która wyrastała 24 godziny i jest pieczona w piecu drzewnym z dobrej jakości składnikami oczywiste jest, że musi kosztować więcej niż pizza na najtańszej mące ekspres i pieczona w zwykłym elektryku. Wybór oczywiście należy do was, jak pisałem wcześniej nie jest wcale powiedziane, że pizza z gazowego będzie wam mniej smakowała niż z pieca drzewnego, ale na pewno będzie wymagała mniej pracy a to wiąże się z mniejszym food coastem od strony właściciela pizzerii.  

Na koniec jeszcze ważna informacja, pamiętajcie proszę, że dobrze zrobiona pizza nie wymaga żadnego dodatkowego sosu!!! Ja sam uwielbiam ketchup czy musztardę, ale to w tanich hot dogach z ulicznych kiosków. Dobra pizza sama w sobie ma tyle smaku, że szkoda zakrywać tyle dobrego tanim słodzonym koncentratem pomidorowym.  Dziękuje za waszą uwagę. Pozdrawiam PG

Dzika róża

Uwielbiam róże, nie ja jeden zresztą. Mój tata tak samo jak ja, jest ich wielkim adoratorem i każdej wiosny zawsze przynosi do domu jakąś to nową odmianę.

Róże są piękne, ładnie pachną, ale niewielu wie, że też świetnie smakują i również leczą.

Róża już w starożytności była znana Hipokratesowi czy Dioskuridesowi za swoje właściwości lecznicze.  W medycynie głównie stosowano owoc dzikiej róży, które pomagał w nadciśnieniu, chorobach serca czy wątroby. W Tatrach np. używano jej głównie jako lekarstwo na kamienie nerkowe. Górale  wierzyli również w jej magiczną moc. Jako roślina  obdarzona kolcami z natury ostra i nieprzyjazna,  miała  właściwości ochronne. Wierzyli, że zabezpieczała skutecznie ich dobytek przed złymi mocami.

Na Podhalu na szczęście róży nie brakuje, upodobała sobie naszą półkulę (północna) i dzisiaj  znanych jest około 1400 gatunków. U nas w Polsce  rosną dziko 23 gatunki, około 20 gatunków rośnie pod Tatrami.  Najbardziej popularne  róże, które spotykam podczas wycieczek to  alpejska i dzika róża. Alpejska (Rosa Pendulina) głównie rośnie wysoko w górach, dziką znów często widzę na polach w dolnym reglu. Z tą drugą (Rosa Canina) zwykle mam więcej styczności. Kwitnie od maja do czerwca, owoce dojrzewają we wrześniu i październiku. Owoce zbieram na pobliskich mi polanach zawsze kiedy są wybarwione, ale jeszcze twarde. Najważniejsze to zrobić przed pierwszymi przymrozkami z uwagi, że owoce przemrożone lub przejrzałe tracą cześć witaminy C, a tego bym nie chciał. Jak nie zależy nam na właściwościach zdrowotnych i chcemy zrobić z owoców dobrą konfiturę to znów lepiej poczekać na przymrozki, które to nam skoncentrują zawartość cukru i zmiękczą owoc.

Ogólnie rzecz biorąc, owoc dzikiej róży jest przebogatym źródłem witaminy C. Zawiera on  1,8 procent lub więcej witaminy C i dodatkowo znajdziemy w nim też karotenoidy, flawonoidy, garbniki, kwasy organiczne, cukry, ksantofile i pektyny. Działa  ogólnie wzmacniająco i dla zwolenników aptekarskich  wyrobów informuje, że naturalna witamina C jest kilkakrotnie skuteczniejsza w działaniu od syntetycznej.

Po zbiorach tego samego dnia zostawiam zwykle zebrane owoce  na poddaszu, gdzie  panuje tam temperatura nie wyższa niż 35 stopni. Po około 30 dniach mam idealnie wysuszone owoce, gotowe do dalszej obróbki. Takie wolne suszenie świetnie się spisuje, zostawia wiele smaku w  owocu i to mi pasuje:). Dalej nie zostaje mi nic więcej jak rozdrobnić je w moździerzu i dzika róża jest gotowa do przepysznego i zdrowego naparu.

Zimą jest to nasza herbata nr 1. Goście często ją wybierają z uwagi na lekko kwaskowy smak, słodki zapach różany i właściwości wzmacniające, które idealnie sprawdzają się po powrocie z nart. (śmieje się, że niedługo ją nazwiemy Apres Ski Tea:))

W tym roku z uwagi na udany zbiór dzika róża również pojawi się w naszej ofercie.

Polecam serdecznie Paolo Graffi

Parmezan z Czerwonych Krów

Podczas tegorocznego wyjazdu do Emilii Romagni, miałem ściśle określone zadanie zgłębienia się w lokalną kuchnię, która od zawsze mnie fascynowała z uwagi na jej prostotę i smak.

Kuchnia tego regionu jest niewątpliwie oparta o najwyższej jakości produkty lokalne a najbadziej znanym oczywisćie jest parmezan. Oryginalny Parmigiano Reggiano, który zwykle zwie sie nazywać parmezanem potrafi charakteryzować się różnymi odcieniami smaku, głównie spowodowanymi jakością mleka, która jest uzależniona od miejsca hodowli bydła, jego odżywianiem i oczywiście końcową fazą dojrzewania.Tak jak dobry oscypek, dobry parmezan rodzi się tam gdzie trawa jest najlepsza a zwierzęta żyją w zgodzie ze swoją naturą.

Dzisiaj chciałbym wam opowiedzieć o wyjątkowym parmezanie a konkretnie ujmując o parmezanie z mleka czerwonych krów rasy „Rossa Reggiana”.

O co chodzi z tym parmezanem z czerwonych krów ?

Tego dnia idealnie się złożyło, że niedaleko naszego noclegu na wylocie od Reggio Emilia było tylko jakieś 15 min do mleczarni gdzie znajduje główne konsorjum Czerwonej Krowy . Była niedziela i do końca nie wiedziałem, czy uda nam się cokolwiek kupić, ale pełen optymizmu wbiłem docelowe miejsce w moim garminie i po 15 minutach byłem już na miejscu.

Konsorcjum jak się okazało było otwarte również i w niedzielę, co zresztą na dobrą sprawę było całkowicie logiczne z uwagi, że krowy przecież nie mają wolnego dnia i w niedziele również muszą być dojone. Niezwykle uradowany tą sytuacją zmierzyłem w kierunku wejścia gdzie znajdował się główny sklepik . Jak się okazało w tym małym sklepiku znajdziemy wszystko czego dusza zapragnie, począwszy od parmezanów dojrzewanych w różnych okresach po inne mniej pożądane produkty jak masło, jogurt czy ricotta (oczywiście wszystko z wykorzystaniem mleka czerwonej krowy Reggiana).

Pokupiliśmy troche tych produktów na spróbowanie a na koniec sklepikarz również dał nam na sbróbowanie rzadki kawałek pięcio letniego parmezanu. Pamiętam że był niezwykle aromatyczny i dość miękki jak na tak stary parmezan. Doceniłem jakość i kiedy mieliśmy już na dobrą sprawy wychodzić ten sam sklepikarz widząc nasze zainteresowanie spytał czy nie chcielibyśmy sie przejść i zobaczyć jak wygląda produkcja parmezanu. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się tego pytania ale bez dwóch zdań kiwnąłem głową i powiedziałem głośno „Si!!!!”.

Jak wyglądają czerwone krowy ?

Mieliśmy szczęście, bo akurat tego dnia była w planach wycieczka szkolna a nas po prostu dołączyli do tej grupy. Zwykle jest możliwość takiej wycieczki, ale wymaga wcześniejszej rezerwacji i zwykle jest ona płatna. Do nas uśmiechnęło się kolejny raz szczęście i nic nie zapłaciliśmy a dodatkowo mieliśmy okazje oprócz zwiedzenia samej mleczarni również zaliczenia stajni z tymi wyjątkowymi krówkami

Ogólnie na początek zabrali nas po całej farmie gdzie jak sie okazuje nie tylko krowy są tutaj najwazniejsze. Jak to w prawdziwym gospodarstwie nie brakowało kur, gęsi, kaczek , świń, królików, koni czy gołębi. Większość znajdujących się tam zwierząt było lokalnego pochodzenia jak czarne świnie czy rasowe króliki. Oczywiście dla mnie najważniejszym punktem były krowy i w końcu również doszliśmy do nich. Zawsze widziałem je na zdjęciu i wydawały mi się dość podobne do naszych polskich czerwonych lecz jednak na żywo to całkiem inna bajka.

Czerwona rasa krów „Rossa Reggiana” była dość popularna we Włoszech w latach 50 . Cenioną ja z uwagi na uniwersalność i dobra odporność. Później jednak trochę o niej zapomniano i zdecydowano wprowadzić do hodowli krowę łaciatą ,( Frisona) która to dawała więcej mleka więc była bardziej opłacalna. Wraz z początkiem lat 90 kilku tradycjonalistów ( rodzina Catellani dla przykładu) postanowiło znów wrócić do hodowli czerwonej krowy zwracając innym cenną uwagę ze chociaż czerwona krowa daje mniej mleka ( 1/3 mniej niż łaciata) okazuje sie ze to mleko jest bardziej wartosćiowe ( bardziej bogate w białko i tłuszcze). To było bardzo ważnym aspektem, szczególnie podczas produkcji sera długo dojrzewanego jak parmezan (im bogatsze mleko tym ser dojrzewa lepiej). To zachęciło wielu hodowców do powrotu do hodowania czerwonej krowy i chociaż dzisiaj nadal jest to bardzo mała cześć w skali regionu to można powiedzieć że czerwona krowa powoli wraca do łask.

Kiedy już byliśmy w stajni – jak podkreśliłem wcześniej, zauważyłem że te krowy dość dużo różnią sie od naszych czerwonych. Po pierwsze mają bardzo duże rogi, jasny pysk i są jakby niby zgrabniejsze. Szata też jest bardziej rudo złota niż ciemno bordowa jak u naszych. Widać gołym okiem że jest im tutaj dobrze a na widok naszej obecności jeszcze się bardziej ucieszyły, może pomyslały że zbliża się nowa partia pysznego siana ?:)

Parmezan w liczbach

Dzisiaj we Włoszech jest około 3000 krów a w samym konsorcjum 560 . W 1981 we Włoszech było ich niespełna 500 sztuk ( w latach 50 było ich 14 tysięcy). Dzięki coraz większym zainteresowaniu tym parmezanem głównie elitarnych restauracji i hoteli można powiedzieć że dziś parmezan z czerwonych krów zaczyna być coraz bardziej doceniany i pożądany.

Co do samego parmezanu warto wiedzieć że żeby otrzymać 1 kg sera potrzebne jest 14 litrów surowego mleka. Głównie jeden kocioł w którym przygotowuje się jeden parmezan ma zwykle pojemność 11000 l gdzie powstaje jedna forma 90 kg, która później jest rozcinana na pół. W samym konsorcjum jest 10 kotłów i rocznie wyrabiają około 7300 form. Ważny aspekt tego miejsca to fakt że w odróżnieniu od innych mleczarni tutaj przerabiają tylko mleko z czerwonej krowy ( w innych hodują tez inne rasy bardziej opłacalne )

Czym parmezan z czerwonych krów różni sie od zwykłego?

Żeby produkować parmezan należy przestrzegać bardzo restrykcyjnych przepisów hodowli. Dla przykładu powiem, że krowy, które wytwarzają mleko do Parmezanu normalnego ( czerwone krowy mają jeszcze bardziej restrykcyjne przepisy hodowli), muszą jeść wyłącznie dozwolone trawy i pasze, które są wolne od OMG i innych szkodliwych substancji. Grana Padano na przykład nie ma takiej restrykcji, dlatego krowom dozwolone jest podawanie pasz w których są obecne szkodliwe mikrooganizmy i zanieczyszczenia. To jednak zmusza producentów Grana Padano do dodania do sera sztucznych konserwantów które neutralizują mikroby obecnie w serze. W Parmigiano Reggiano nie ma stucznych konserwantów !!!! ( m. in. dlatego Padano jest tańszy)

No ale wracając do czerwonych krów, to one mają jeszcze bardziej restrykcyjną dietę niż te, które dają mleko do zwykłego parmezanu. Czerwone krowy mają bardziej zbilansowaną dietę, co udaje się to poniekąd uzyskać dzięki technologii. Otóż każda krowa posiada obrożę do której jest przyczepiony czip. Ten czip pozwala racjonować jedzenie z automatu każdemu osobnikowi z osobna i z wyznaczoną ilością. To znaczy że każda krowa ma swoją ustawianą przez weterynarzy i hodowców dietę z uwagi na stan zdrowia, wiek i okres rozrodczy. Taki system pozwala uzyskać świetne jakości mleko od każdej krowy i tym samym utrzymać wysoką jakość w różnym okresie dojrzewania zwierząt.

Ważną i istotną różnicą w czerwonym parmezanie to również czas dojrzewania. Parmezan z czerwonych krów z uwagi na wysokiej jakości mleko zyskuje dopiero po latach. Nie bez przyczyny można go kupić dopiero po 2 latach w odróznieniu od zwykłego parmezanu ktory jest dostępny już po roku dojrzewania. Miałem okazje spróbować 2-letni,3-letni, 4-letni i 5-letni i uważam, że ten ser wyjątkowo zyskuje latami. Zwykły parmezan 24 miesięczny zwykle już traci na świeżości i zaczyna dostawać pikantnych i słonych nut . Ten z czerwonych krów nawet po 3 latach zachowuje świeżość.

Czy warto wydać więcej na parmezan z czerwonych krów?

Cena między zwykłym parmezanem a tym z czerwonych krów jest dość znacząca. Ogólnie na kg jest jakieś 10 euro różnicy. Czy warto zapłacić więcej? Moim zdaniem zależy wszystko do czego będziemy go używać. Parmezan z czerwonych krów jest produktem z najwyższej półki , ja w swojej restauracji używam go z uwagi na przywiązanie do regionu i żeby nadać daniu bardziej finezyjne oblicze. Na pewno jak lubimy doprawiać nasze dania na koniec parmezanem ( jak makaron) to bez dwóch zdań lepiej to zrobić tym z czerwonej krowy. Zwykły parmezan nie daje nam takich walorów smakowych i zapachowych jak ten z czerwonej krowy. Zwykły parmezan używam zwykle jak muszę coś zapiekać tak jak lasagne albo długo gotować, bo wtedy i tak aromaty zostają utracone podczas długiego gotowania czy wysokiej temperatury.

Czy parmezan zawiera laktozę?

Ogólnie rzecz biorąc, wszystkie sery twarde dojrzewające są pozbawione laktozy albo zawierają ją w bardzo małym stopniu. Ja sam mam nietolerancje na laktozę, ale nigdy żaden nawet krótko dojrzewany parmezan mi nie zaszkodził. Ogólnie zasada jest taka, że im dłużej dojrzewany parmezan, tym większa przyswajalność . Nie bójmy się więc jeśc parmezanu, jest to produkt całkowicie zdrowy i bardzo pożywny. 100 gr parmezanu daje nam aż 392 kcal energii i co najlepsze przyswaja się w niecałe 45 min ,co na przykład jest bardzo wykorzystane przez sportowców. ( dla porównania 100 gr mięsa trawimy dopiero po 4 godzinach)

Gdzie kupić parmezan z czerwonych krów?

Ogólnie rzecz biorąc parmezan to samo zdrowie i co najważniejsze jest smaczny. Jest bogaty w białko co jest idealne dla małych dzieci i jak już wspomniałem wyzej jest wolny od laktozy i szybko przyswajalny. Niestety jak podkreśliłem nie jest to produkt dostepny na szeroką skale, ale we Włoszech znajdziecie go na pewno pod tymi dwoma adresami :

  • Consorzio Vacche Rosse via.F.lli Rosselli, 41/2, 42123 Coviolo (RE)
  • Latteria Sociale S.Pietro via Malpasso, 1 42031 Valestra di Carpineti (RE)

A w Polsce???hmmm…. nie wiem czy ktokolwiek oprócz nas w Murzasichlu prowadzi jego sprzedaż , ja się nie spotkałem, ale możliwe, że gdzieś w Polsce również ktoś go sprowadza. U nas na razie jest i dodatkowo podpowiem że jest możliwość darmowej degustacji dla każdego z naszych gości. Mam nadzieje że ten parmezan skradnie wasze serca tak jak i moje.

Do zobaczenia zatem w Murzasichlu :)Paolo G.

Szafran ( Crocus Sativus )

W końcu wiosna pojawiła się pod tatrami i  nie wiedzieć czemu wraz z pojawieniem się również krokusów ciągle mi w głowie tylko szafran. Oczywiście wiem, że nasz rodzimy Szafran Spiski  z szafranem jako przyprawą nie ma dużo wspólnego, ale nie ukrywam, że ciekawi mnie ogólnie pochodzenie szafranu jako przyprawy w Europie.

Jak się okazuje szafran pochodzi z dalekiej Azji. Dawno temu buddyjscy kapłani używali szafranu głównie  do barwienia ich tkanin na żółto. Na dobrą sprawę w X w. kiedy ten kwiat  został sprowadzony przez starożytnych persów do Europy, szafran nadal był głównie używany głównie jako barwnik. We wschodniej Anglii w hrabstwie Essex powstała nawet osada a później miasto gdzie z potrzeby barwienia tkanin założono  ogromne pola uprawne krokusa. ( Saffron Walden ). Niezwykle ciekawy jest zatem fakt, że szafran od początku nie był w ogóle stosowany kulinarnie.

Z czasem jednak się to zmieniało i powoli  został doceniony również w kuchni co dowodem jest fakt że widnieje w kilku przepisach znanych szefów kuchni już w XV w.  W XVI w. szafran pojawił się również już na dobre we Włoszech i od tamtej pory stał się ważnym symbolem luksusu.

Ten fioletowy kwiat dzisiaj jest bardzo ceniony z uwagi głównie na jego cenne pręciki, które są niesamowitym źródłem koloru i smaku. Niektórzy zamiast szafranu używają curcumy co nie bez przyczyny jest zwana szafranem indyjskim, lecz  dla mnie to całkowicie odmienne smaki. Szafran posiada wyjątkowy smak, trochę miodowy z lekką goryczką. Jak się dobrze skupimy to wyczujemy też lekki metaliczny czy rdzawy posmak a niektóre odmiany posiadają lekko morski akcent  co idealnie pasuje do dań śródziemnomorskich( dowodem jest  tradycyjna zupa rybna bouillabaisse czy słynna hiszpańska paella). Nie ukrywam, że dla mnie jako Włocha  szafran kojarzy mi się głównie z ryżem a konkretnie z „Risotto alla Milanese”. Sycylijczycy robią też  świetne „Arancini” z dodatkiem szafranu a w Krakowie moje ulubione lody to oczywiście te szafranowe od Tiffany na placu Szczepańskim

Nie ukrywam, że mam słabość do szafranu i gdyby nie jego wysoka cena to używałbym szafranu jak szalony. Obecnie jest to jedna z najdroższych przypraw na świecie i w sumie się nie dziwie, bo uprawa tego kwiatu jest naprawdę bardzo wymagająca. Kwiaty zakwitają tylko raz do roku a zbiór pręcików to niesamowicie pracochłonna i ręczna robota. Dla zrozumienia ile pracy to wymaga, powiem tylko tyle, że żeby uzyskać 1 kg szafranu potrzeba około 500.000 pręcików od ponad 170.000 kwiatów. Teraz rozumiecie te ceny prawda ?:)

Jak byście wpadli na pomysł wykorzystania naszych krokusów w Tatrach odrazu odradzam. To inny gatunek i po pierwsze nie są zdatne do spożycia a po drugie  są pod scisłą ochroną. Oglądajmy je, cieszmy się ich pięknem, ale niech nam nie przychodzi do głowy, żeby coś z nimi ugotować.

Przygodę kulinarną z szafranem polecam wam zacząć od prostych przepisów. Kupcie na początek trochę szafranu ( wystarczy kilka gramów ) i zróbcie na przykład proste i  świetne masło szafranowe. Możecie takie masło smarować na kanapkach czy podawać jako dodatek do jagnięciny czy kurczaka. Wystarczy tylko zmielić szafran w moździerzu wraz z skórką jednej cytryny i zalać całość łyżką ciepłej wody. Później po wystygnięciu do miksera wrzucie 100 gr masła, wywar szafranowy,sok z jednej cytryny i zmiksujecie wszystko na gładką masę. Jest to świetnie aromatyczne masło i pasuje prawie do wszystkiego.

Idąc dalej  możecie szafran wykorzystywać również w deserach mlecznych czy nawet ciastach. Szafran idealnie pasuje ze śmietaną i mlekiem więc na przykład  można spróbować go dodać do mlecznego budyniu.

W sumie możliwości są nieograniczone a wszystko zależy od was. Polecam eksperymentować a jak cos to również polecam wpaść do nas do restauracji na risotto i cielęcinę z szafranem. Deser też będzie szafranowy ale na razie nie zdradzam, będzie to niespodzianką. ?

wycinek z ksiązki ” Erbe per il Giardiniere Gourmet” Guido Tommasi Editore

Przesiewanie ….

Ostatnio testując dużo przepisów związanych z wyrabianiem chleba zauważyłem, że prawie każdy domaga się przesiewania mąki.Skąd to się bierze i czy jest to koniecznie dla lepszego efektu , to były pytanie które mnie ciągle  nurtowały, więc postanowiłem coś na ten temat się dowiedzieć.

Szukając tu i tam , okazało się że wszyscy tłumaczą przesiewanie mąki potrzebą napowietrzania , która to znów nadaje niby więcej lekkości naszym wypiekom.Mąka przesiewana na pewno nabiera dużo powietrza, lecz jeśli do wyrabiania ciasta dodamy jakiś płyn do wtedy to powietrze znika, bo jest zastąpione własnie tym drugim ( w chlebie np gdzie mamy do czynienia z wysoką zawartości wody). Teoria jest słuszna w momencie kiedy wyrabiamy coś suchego , lecz w innym przypadku przesiewanie w celu napowietrzania staje się w moim odczuciu zbędne. Myślę że czynność przesiewania na pewno jest związana z jakimś przyzwyczajeniem. Kiedyś jak mąkę  kupowało się luzem w małych osiedlowych sklepach zawsze coś mogło się w niej niechcianego  znaleść . Przesiewanie wtedy dawało nam pewność że nic obcego ( robaki, odchody gryzoni, resztki zbóż) w naszym cieście się nie znajdzie. Zresztą jak zauważyłem niedawno głównie w starych książkach kucharskich jest mowa o przesiewaniu , gdzie w nowych np tej czynności się już nie zawsze wymaga. Na pewno przesiewanie jest potrzebne w momencie jak chcemy pozbyć się niechcianych grudek , lecz z drugiej strony większość producentów dodaje do mąki specjalne dodatki które mają temu zapobiec. W sumie nigdy się nie spotkałem z ciałem obcym w mące czy grudkami ale nie zawsze być tak musi. Ogólnie ja tak naprawdę  nie przesiewam mąki, jeśli już to rzeczywiście w wyjątkowo lekkich przepisach co tego wymagają. Zrobiłem zresztą kilka prób z przesiewaniem i bez ( czego wam tez polecam ) i różnica końcowa obu wypieków była identyczna. Nie będę was namawiał do nie przesiewania, bo w sumie to dużo czasu nie zabiera , lecz sądze że dzisiaj przesiewanie bardziej niz srodkiem do lepszego efektu jest po prostu starym zakorzenionym w naszej głowie już przyzwyczajeniem. Pozdr Chef

Najlepsze pączki na Podhalu – czyli mój osobisty ranking tych specjalności

fot: od lewej Biedronka , Zarnecki , Mozdykiewicz

Jutro Tłusty Czwartek więc powoli zaczyna się szał na pączki. Jako że jestem fanem tego przysmaku postanowiłem się z wami podzielić miejscami które odwiedziłem podczas poszukiwań tego mojego ulubionego,  no i oto efekt 😉

1.Biedronka – Lotników, 34-400 Nowy Targ

Do Biedronki dałem się przypadkowo namówić na paczka no i w sumie nie żałuje. Pączek z Biedronki jest bardzo smaczny, chociaż odrazu podkreślam że to nie mój styl. Ja tam wole tłuste paczki z chrupiącą skórką a ten z Biedronki taki nie jest . Jak ktoś lubi jednak lżejsze wersje pączka to polecam . Pączek z Biedronki na pewno charakteryzuje się lekką strukturą, i naprawdę dużą dawką marmolady. Warto spróbować.;-)

fot; Biedronka

Piekarnia Mozdyniewiecz –  Na Równi 13, 34-400 Nowy Targ

Tu w tej ukrytej od centrum piekarni można naprawdę zjeżć bardzo dobre pączki. Struktura bardzo dobra bo puszysta i sprężysta ale moim zdaniem ich największym atutem to niewątpliwie nadzienie. Ze wszystkich znanych mi pączków tutaj nadzienie ( różane) mają zdecydowanie najlepsze więc też warto skusić się na pączka w tym miejscu.

fot:Mozdykiewicz

Piekarnia Zarnecki – Rynek 25, 34-400 Nowy Targ

Żarnecki to najpopularniejszy piekarz w Nowym Targu. Jego paczki są moim zdaniem najbardziej tradycyjne ze wszystkich. Cięzkie, duże i tłuste to styl za jakim ja przepadam . Chciałoby się tylko trochę więcej marmolady w środku lecz cóż wszystkiego mieć jednak nie można. Polecam to miejsce dla smakoszy mega tłustych pączków.

fot: Zarnecki

Samanta – Stanisława Witkiewicza 2, 34-500 Zakopane

W Samancie pączki również można zaliczyć do wersji soft. Dużo marmolady, lekka konsystencja , niewątpliwie to pączek delikatny. Jak lubicie takie wersje,to tutaj również warto wpaść.

 

fot:od lewej U Dańca, Samanta, Jagoda

fot:od lewej U Dańca, Samanta, Jagoda

 

Piekarni u Dańca – Kościeliska 5, 34-500 Zakopane

U Dańca niewątpliwie  znajdziecie pączki w stylu tradycyjnym . Spieczona skórka, ładna puszystość lecz podobnie jak u Zarneckiego trochę za mało marmolady( na zdjęciu nie widać jej bo była nie symetrycznie wtopiona ). Polecam też to miejsce bo pączki tutaj też można zaliczyć do hardcorowych.

Jagoda – Krupówki 38, 34-500 Zakopane

Jagoda mieści się na Krupówkach i warto też wybrać się do niej na pączki, które są wypiekane dosłownie przed naszymi oczami. Niezła konsystencja, dużo marmolady , w tym miejscu też zjecie dobrego pączka.

Ogólnie rzecz biorąc każdy pączek był na swój sposób oryginalny i dobry. Ja lubię pączki tłuste i cięzkie więc moimi faworytami na pewno zostali Daniec i Zarnecki lecz myślę że każdy na pewno znajdzie coś dla siebie. Polecam te miejsca i niech ten tłusty czwartek będzie wam naprawdę tłusty  . Pozdr Chef.