Bressan Mastri Vinai

Tego roku swój urlop zaplanowałem w Friuli. Mało kto docenia ten region Włoch a uwierzcie mi że jest tutaj mnóstwo dużo dobrego do zobaczenia. Niewątpliwie jak mowa o wszystkim to również sprawa tyczy się wina . Jest to region niezwykle interesujący bo oprócz endemicznych win jak Schiopettino , Pignol czy Verduzzo bardzo dobrze przyjeły się tutaj również francuskie szczepy jak Merlot, Cabernet S . i Chardonnay. Z uwagi że od kilku lat u siebie w restauracji mamy w karcie Schiopettino od Bressana będąc w tym regionie skorzystałem z możliwości  przyjrzenia się bliżej temu niezwykłemu winiarzowi.

Bressan to dość znana postać wsród świata wina z uwagi na jego unikalny styl . Tak naprawdę mało win typu Schiopettino w swoim życiu miałem okazje wypić ,ale te co mi się przytrafiły ,nie charakteryzowały się taką doskonałością jak u Bressana. Schiopettino od Bressana jest niezwykle ziołowe, żywe i skoncentrowane.Za młodu jest naprawdę świetne lecz jak wiekszość win z jego ręki, swój potencjał pokazują dopiero po wielu latach .

Na pewno niezłym przykładem było to że w piwnicy udało nam się spróbować Pignola z 97 roku( jeszcze z beczki ;-)) , które  jak się póżniej okazało nadal buchało mocnymi garbnikami tak jak by się go wrzuciło do beczki dopiero co kilka godzin temu. Ja wiem że rocznik 97 był wyśmienity i że Pignol to taki zresztą dzikus ( nie bez przyczyny zwanym Barolem z Friuli ) ale zdajecie sobie sprawę ze to wino po prawie 20 latach nadal nie jest gotów do zabutelkowania ???!!! Jak go zabutelkują to tak mi się wydaje że chyba będzie nieśmiertelnym  Pignolem ;-). Zresztą Verduzzo 2014 ( białe ) -również z beczki, tak kłuło podniebienie  że prędko pewnie też go nie zabutelkują. Już z butelki Schiopettino 2011 okazało się gotowym winem i bardzo przyjemnym lecz nieporównywalnie innym niż 2007 rok jaki miałem okazje wypić tydzień temu w domu. To była petarda!!!  .

Mam w piwnicy u siebie jeszcze Carata z 2006 roku i w sumie widząc jak te wina ewoluują to trochę mi szkoda teraz go otwierać. Wina z jego ręki niewątpliwie zyskują w latach i sam Fulvio nieraz był zdziwiony jak niektóre butelki z lat 80  gdzieś przywiezione przez znajomych potrafią nieżle go zaskoczyć.

Bressan oczywiście to firma rodzinna gdzie jeszcze tata Fulvia – Nereo cały czas czynnie pracuje w winnicy i dzieli się oczywiście swoim doświadczeniem. Oprócz ojca i syna na pewno warto wspomnieć Jelene-żona Fulvia, która była naszą przewodniczą po ich świecie. Mało kiedy się zdarza żeby ktoś opowiadał tak dokładnie i precyzyjnie o swoje pracy. Niewątpliwie tutaj tez wiele widać że Jelena dużo uczestniczy w pracach  winnicy a nie tylko  zajmuje się enoturystami. Właśnie dzięki niej wiele zrozumieliśmy o ich pracy, miłości do winiarstwa i życiu. Zycie winiarza wcale nie jest takie łatwe jak wszyscy myślą . Jest wiele pracy a często gęsto wszystko może wyglądać pięknie do zbiorów a tu nagle dzień wcześniej przyjdzie załamanie pogody lub jakaś choroba.

Każdy rok niewątpliwie dyktuje swoje reguły i często gęsto jak jest zły rok to wiele win nie zostaje zabutelkowanych.To jest cecha małego winiarza i człowieka który pracuje w zgodzie z naturą a nie chemią w laboratorium.

Dzisiaj powoli ludzie zaczynają rozumieć że dobre wina to takie które wymagają dużo czasu i poświecenia, nie można je porównać do win produkowanych na dużą skalę bo tamte produkowane są w zautomatyzowany sposób i tak naprawdę chociaż mogą być dobre nie charakteryzują się niczym szczególnym.

Tata Fulvia  podczas naszego pierwszego spotkania rzekł że ich winnica jest wyjątkowa bo uprawiana  z miłością. Po winach które piłem u nich nie zostaje nic innego jak przyznać mu rację. Praca i zamiłowanie do niej czynią cuda , a Bressanowie są tego dowodem . Pozdr Chef

 

Vin De France – Patrick Desplats

Wracam po małej przerwie , sezon był dość mocny więc jak sami rozumiecie nie było za dużo czasu na pisanie , ale teraz juz się uspokoiło więc czas odświeżyć trochę bloga. Dzisiaj będzie o winie , bo ostatnio  kupiłem kilka  butelek  od Josepha który  prowadzi  mały sklep na Kazimierzu w Krakowie ( Naturaliści) , no i skoro było dobre to warto o ty wam powiedzieć.

Vin de France bo tak widnieje na etykiecie jak sami możecie się domyśleć pochodzą z Francji. Dokładnie ujmując sprawę pochodzą z Loary od niezwykłego winiarza o imieniu Patrick Desplats. Na początku przyznam że butelki robią niezłe wrażenie . Etykieta jest dość abstrakcyjna, troche w stylu Pollocka i to niewątpliwie już odzwierciedla duch  winiarza. Patrick Desplats to czysty naturalista ,nie znam go osobiście lecz po jego winach już wiem, że jest  człowiekiem dość nietypowym.

Od Josepha zakupiłem dwie butle od Desplatsa : jedno czerwone i jedno białe. Vin de France białe, to blend kilku lokalnych gron  z czego pewnie założe się ,ze  nie brak w nim  Sauvignon Blanc , który w Loarze jest dość popularny. Wino na pierwszy rzut jest niezwykle świeże i rustyklane. Posiada ładny złoty kolor z lekkimi zielonymi odcieniami , bukiet głównie jest kwiatowy a w ustach dominują cytrusy z dużym naciskiem na limonkę. To wino jest wprost dzikie i nieokiełznane, czyli takie jak dawne prawdziwe Sauvignon Blanc. Od razu powiem że nie  warto w nim szukać harmonii ,bo w tym winie tego nie ma , jest ono rustyczne, swojskie( mega kwaskowate) z niezłą dawką humoru. Lubie takie wina z uwagi na prostotę i szczerość jaką odzwierciedlają i tak naprawdę są to wina jak niektórzy lubią rzec :”Prosto od rolnika”.

Druga pozycja jaką próbowałem to wersja czerwona . Moim zdaniem jest o wiele słabsza niż biała lecz w sumie to też zrozumiałe, bo Loara to ojczyzna białych gron. To  czerwone  jednak też odzwierciedla rękę Desplata. Wino jest bardzo żywe, świeże z dość agresywnymi taninami. Niezły jest bukiet leśnych owoców, ładna też nuta ziołowa w ustach. Wino na pewno interesujące lecz z uwagi  na jego charakter może nie dla wszystkich . Wina z ręki Desplata są trochę zdziczałe , swojskie i dość ekcentryczne. Nie każdy szuka czegoś takiego , ja owszem.

Jeśli podać dwie pozycje konfrontacji niewątpliwie białe zostaje moim faworytem.Warto też wspomnieć że wina są butikowe, naturalne i bez jakiejkolwiek filtracji co zresztą widać na zdjęciu który umieściłem . Podsumując , wina od Desplata mi zasmakowały i polecam je szczególnie do nieformalnych spotkań z przyjaciółmi najlepiej w towarzystwie dobrych swojskich wyrobów. Pozdr Chef

Grechetto ” Poggio della Costa” – Sergio Mottura

Jest sezon na szparagi i tak sobie pomyślałem, że pasowałoby dobrać do tak zacnych wiosennych przysmaków jakieś  dobre wino. Grechetto jak się okazuje pasuje jak ulał a w szczególności to od Sergio Mottury.

Poggio della Costa uwodzi niewątpliwie pięknymi zapachami kwiatowymi i lekką nutą warzywnych kwiatów cukinii. Dużo w nim mineralności , tanicznosći i ładnej kwasowości. Bardzo dobrze zrobione wino no i od jakiegoś czasu zbiera też dużo nagród . Grechetto to jedno z bardzo starych włoskich szczepów, które dzisiaj coraz bardziej są doceniane z uwagi na ich wyjątkowość. Kiedyś wino dla biednych i  pracowników a dziś znów odwrotnie zyskuje na prestiżu. Mottura można powiedzieć że ma szczęście posiadać wiekowe winnice Grechetto i to pozwala mu uzyskać świetne rezultaty w winifikacji. Przykładem jest chociaż wersja beczkowana  grechetto  „Latour Civitella” która w 2001 jako pierwsze wino w historii Lacjum zyskało 3 prestiżowe kieliszki Gambero Rosso. Jak widać z prostego szczepu jakim jest Grechetto mozna uzyskać bardzo złożone wina. Od Mottury udało mi się jeszcze zdobyć jego Spumante Millesime (chardonnay) winifikowane metodą klasyczną. Niebawem je otworzę i zobaczymy czy dorównuje najlepszym bąbelkom z Szampanii. Na razie pozostaje mi się cieszyć tym świetnym bazowym grechetto , oczywiście w towarzystwie pysznych naszych polskich szparagów ;-).

Langhe -Kraina Mgły, Trufli i Wina

Włochy często gęsto kojarzą nam się z śródziemnomorską krainą gdzie zawsze jest ciepło i ładnie. Choć w wielu przypadkach tak jest, to bywają i miejsca, które wcale tego wspaniałego klimatu śródziemnego tak nie oddają . Jednym z takich miejsc, niewątpliwie jest Piemont .

Zeszłej jesieni miałem okazje spędzić kilka dni  w historycznym Langhe które należy do Piemontu  i uwieżcie mi, że zwykle bywało  zimno, mgliście i wietrznie.( prawie jak w Murzasichlu ;-))  Mimo  tych „nie włoskich” klimatów  Langhe od zawsze  cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem a  to z prostej przyczyny że robią tu niezwykle wybitne wina.

Do najczęszczych  uprawianych  gron w tym regionie  należy endemiczne Nebbiolo. Znalazło  ono tutaj swój  idealny mikroklimat, który pozwala na tworzenie wielkich i długowiecznych  win jak Barolo. Oprócz  Nebbiolo trzeba  też pamiętać że w Langhe uprawia się też inne interesujące  szczepy jak  chociażby Dolcetto  czy Barbera, jednym słowem jest w czym wybierać.

Dla wielu oczywiście  to miejsce może wydawać się trochę mało ciekawe z uwagi przede wszystkim na dość skromne atrakcje turystyczne. Kilka zamków, kilka fajnych miasteczek i po za winem  tak naprawdę nic. Przychodzi się tu głównie  odpoczywać, napić dobrego wina i jak ktoś lubi uprawiać trochę sportu  .

Ja podczas swojego pobytu nastawiony głównie byłem na enoturystykę i dlatego postanowiłem wynająć  sobie dość duży apartament z ładnym widokiem na winnice  i blisko jakiegoś miasteczka. Był  to dobry pomysł bo pozwalał mi  gotować do woli mając dostęp do swietnych lokalnych produktów w osiedlowych sklepików a jak nie miałem już na to ochoty to wybierałem się do pobliskich trattorii.  Rano zwykle wybierałem się  na spotkania z winiarzami a po południu zwiedzałem  okoliczne wioski.  Nie ma tak na  prawdę tu dużo do zobaczenia, lecz warto zaliczyć Barolo i  jego muzeum korkociągów , stare miasto w Cherasco ( kupić ich czekoladki), Muzeum w uniwersytecie dla Psów W Roddi, starówkę w Dogliani i Albę. Myśle że Langhe to głównie meta dla kochających wino,  lecz warto też pokrecić się za ciekawą propozycją gastronomiczną.

Wino w Langhe to nie wszystko bo oprócz niego warto też rozglądać się za truflami . Te niezwykle ciekawe grzyby rosną tutaj bardzo obficie i grzech ich nie skosztować. Z okazji białej trufli w Albie co roku są organizowane bardzo ciekawe międzynarodowe Targi Trufli. Przyciągają niesamowitą ilość turystów i naprawdę warto sie na nie wybrać. Ceny noclegów w tym okresie niestety windują dość szybko w góre lecz z drugiej strony mamy niesamowite okazje żeby brać udział w wielu warsztatach tematycznych które są niezwykle pouczające.

Ogólnie rzecz biorąc byłem bardzo zadowolony  z tego wyjazdu. Mgła trochę dawała w kość, bo ciągle nic nie widzieliśmy a w nocy to już w ogóle było nieciekawie, lecz taki urok tego miejsca . Polecam szczególnie dla wine- loverów. Do nast Chef

Najlepsze pączki na Podhalu – czyli mój osobisty ranking tych specjalności

fot: od lewej Biedronka , Zarnecki , Mozdykiewicz

Jutro Tłusty Czwartek więc powoli zaczyna się szał na pączki. Jako że jestem fanem tego przysmaku postanowiłem się z wami podzielić miejscami które odwiedziłem podczas poszukiwań tego mojego ulubionego,  no i oto efekt 😉

1.Biedronka – Lotników, 34-400 Nowy Targ

Do Biedronki dałem się przypadkowo namówić na paczka no i w sumie nie żałuje. Pączek z Biedronki jest bardzo smaczny, chociaż odrazu podkreślam że to nie mój styl. Ja tam wole tłuste paczki z chrupiącą skórką a ten z Biedronki taki nie jest . Jak ktoś lubi jednak lżejsze wersje pączka to polecam . Pączek z Biedronki na pewno charakteryzuje się lekką strukturą, i naprawdę dużą dawką marmolady. Warto spróbować.;-)

fot; Biedronka

Piekarnia Mozdyniewiecz –  Na Równi 13, 34-400 Nowy Targ

Tu w tej ukrytej od centrum piekarni można naprawdę zjeżć bardzo dobre pączki. Struktura bardzo dobra bo puszysta i sprężysta ale moim zdaniem ich największym atutem to niewątpliwie nadzienie. Ze wszystkich znanych mi pączków tutaj nadzienie ( różane) mają zdecydowanie najlepsze więc też warto skusić się na pączka w tym miejscu.

fot:Mozdykiewicz

Piekarnia Zarnecki – Rynek 25, 34-400 Nowy Targ

Żarnecki to najpopularniejszy piekarz w Nowym Targu. Jego paczki są moim zdaniem najbardziej tradycyjne ze wszystkich. Cięzkie, duże i tłuste to styl za jakim ja przepadam . Chciałoby się tylko trochę więcej marmolady w środku lecz cóż wszystkiego mieć jednak nie można. Polecam to miejsce dla smakoszy mega tłustych pączków.

fot: Zarnecki

Samanta – Stanisława Witkiewicza 2, 34-500 Zakopane

W Samancie pączki również można zaliczyć do wersji soft. Dużo marmolady, lekka konsystencja , niewątpliwie to pączek delikatny. Jak lubicie takie wersje,to tutaj również warto wpaść.

 

fot:od lewej U Dańca, Samanta, Jagoda
fot:od lewej U Dańca, Samanta, Jagoda

 

Piekarni u Dańca – Kościeliska 5, 34-500 Zakopane

U Dańca niewątpliwie  znajdziecie pączki w stylu tradycyjnym . Spieczona skórka, ładna puszystość lecz podobnie jak u Zarneckiego trochę za mało marmolady( na zdjęciu nie widać jej bo była nie symetrycznie wtopiona ). Polecam też to miejsce bo pączki tutaj też można zaliczyć do hardcorowych.

Jagoda – Krupówki 38, 34-500 Zakopane

Jagoda mieści się na Krupówkach i warto też wybrać się do niej na pączki, które są wypiekane dosłownie przed naszymi oczami. Niezła konsystencja, dużo marmolady , w tym miejscu też zjecie dobrego pączka.

Ogólnie rzecz biorąc każdy pączek był na swój sposób oryginalny i dobry. Ja lubię pączki tłuste i cięzkie więc moimi faworytami na pewno zostali Daniec i Zarnecki lecz myślę że każdy na pewno znajdzie coś dla siebie. Polecam te miejsca i niech ten tłusty czwartek będzie wam naprawdę tłusty  . Pozdr Chef.

 

Elogio alla Lentezza

Dzisiaj o winie niezwykłym , bo wyjątkowe , rzadkie i oczywiscie bardzo przyjemne .

Elogio alla Lentezza ( bo to o nim mowa )to Minutolo w wersji rodzynkowej od domu I Pastini z Valle Itria ( Apulia). Jakiś czas temu degustowałem to cacko kilka miesięcy po zabutelkowaniu i naprawdę nieżle się prezentowało . Dużo kwiatów jaśminu, jabłek i gruszek powodowało że to wino niezwykle przyjemnie się piło a ten lekki słodkawy koniec nieżle zaskakiwał. Tak naprawdę piłem tą butelkę w ciemno i sam nie byłem pewien czy to wino deserowe  , bo zbyt świeże i  zbyt lekkie w porównaniu z rodzynkowymi winami jakie piłem dotychczas. Na pewno bardzo ciekawy projekt ze strony I Pastini,  bo promować  tak rzadkie Minutolo dzisiaj nie jest łatwe , szczególnie że wielu nadal myli go z popularnym Fiano. Jest to niewątpliwie bardzo dobre grono które zyskuje z czasem i sam miałem okazje się o tym przekonać. W grudniu została mi sprezentowana butelka wyzej wymienionego Elogio w wersji już utlenionej. No cóż…. całkiem inna bajka. W wersji świeżej to wino zaskakiwało owocami  w tej wersji znów zaskoczyło mnie niezwykle interesującą nutą palonego cukru. Taki  ” creme brule” naprawdę daje świetny efekt a oprócz tego warto wspomnieć też o interesującym   migdałowym winiszu i nadal obecnej choć w mniejszej sile dobrej swieżośći .  Wino na pewno całkowicie się zmieniło , nabrało całkiem innego charakteru i na pewno zyskało na złożoności w porównaniu z pierwotnym wydaniu . Elogio alla lentezza to naprawdę niezły kameleon . Mało takich win potrafi w ciągu swoich lat az tak ewoluować i dlatego brawa dla I Pastini że postanowili postawić na Minutolo. To wino znajdziecie wyłącznie w najlepszych enotekach i restauracjach ( produkcja jest butikowa więc niedługo już może go nie być).  Polecam

Trentino Tour: Stage 3-Cortina d’ Ampezzo

Któż nie zna słynnej Cortiny? Miejsce popularne z uwagi na oszałamiające trasy narciarskie i koncerty które odbywają się tu zimą . Cortina, to marzenie każdego narciarza lecz byliśmy ciekaw co to miejsce ma do zaoferowania  wiosną, więc nie zastanawiając się zbytnio ruszyliśmy w drogę.

Jak się okazało Cortina leży dość nieżle zagłebiona u stóp Dolomitów i tak naprawdę żeby do niej dojechać musimy się nieżle najpierw wspiąć na sam szczyt jakiejś góry a pózniej z niej zjechać.( Drogi  tak naprawdę w Dolomitach zauwazyłem że wyglądają tak samo, czyli są wszystkie kręte i strome). Do Cortiny jechaliśmy około godziny z naszego hotelu ,więc w sumie 40 km w godzinę nie było az  tak żle. Kiedy dojechaliśmy na miejscu zostawiliśmy samochód na miejskim parkingu i ruszylismy do centrum .

Tak jak mysleliśmy Cortina to małe miasteczko gdzie po za sezonem tak na prawdę nic się nie dzieje. Jest skromny ryneczek z kilkoma barami i restauracjami , jeden duży dom towarowy i od niego odbija krótka ulica handlowa, coś ala Krupówki . Tak naprawdę w tym okresie prawie wszystko było zamknięte. Nie udało nam się nawet nic  zjeść bo restauracje również tutaj są otwarte w sezonie albo weekendami.

Wiedziałem że tak będzie , ale musiałem to sprawdzić . Piekno Cortiny to tak naprawdę to co jest dookoła. Widać mega rozbudowaną infrastrukturę wyciągową i nie bez przyczyny jako jedyna lokalizacja we Włoszech dostała tytuł THE BEST OF THE ALPS. Jest tutaj ponad 100 km tras narciarskich z których ponad 95 procent jest również stucznie dośniezonych. Zimą odbywają się w centrum liczne koncerty i przedstawienia lecz latem samo miasto niem nic do zaoferowania .

Pokręciliśmy się troche po bocznych uliczkach , porobiliśmy kilka fotek , wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Val Pusteria na nas czekała , do Cortiny  jeszcze wpadniemy, ale na narty 😉

Trentino Tour : Stage 2 – Passo San Pellegrino i Schronisko „Fuciade”

Passo San Pellegrino to jedno z popularniejszych miejsc narciarskich w Val Fassa. Tak naprawdę znajdują się tu wyłącznie hotele  i wyciągi , które zimą przyciągają niebywale dużą ilość narciarzy.Znajdziemy tu niesamowicie dużo pięknych tras narciarskich i dla doswiadczonych narciarzy jak i dla tych co dopiero zaczynają swoją przygodę z białym puchem. Latem znów można wykorzystać to miejsce inaczej bo znajduje się tu niesamowicie dużo tras trekingowych . Jeśli lubicie kijki i te sprawy na pewno warto tu przyjechać , szczególnie że ceny noclegów w wiosnę  naprawdę są bardzo atrakcyjne.

My akurat znaleśliśmy się w San Pellegrino z kwesti przypadku. Szukaliśmy bazy noclegowej w centrum naszych zainteresowań no i tak wyszło że Passo San Pellegrino leżało najlepiej . Sama mieścina jak wspomniałem wcześniej nie oferuje nic poza bazą noclegową – brak tu sklepów, barów i restauracji. Bez samochodu tutaj niema szans coś zdziałać a najblizsze miasto to Moena,( odległa 5 km)  która też za wiele nie oferuje .  Plus  w San Pellegrino to niewątpliwie taki że  jesteśmy całkowicie zanurzeniu w przyrodzie, mamy piękne widoki, trasy spacerowe pod dostatkiem, no i spokój , po który wielu tu przyjezdza.

Pierwszego dnia pobytu w San Pellegrino własnie tego szukaliśmy -spokoju. Przeszliśmy się ciekawą trasą która początek miała obok naszego hotelu i kończyła w schronisku Fuciade. Tam własnie w schronisku zjedliśmy pyszny obiad i dlatego to miejsce polecam . Fuciade jak się pózniej okazało to  dość popularna restauracja w Val Fassie , słynie z lokalnych dań jak Canederli ,lecz to co moim zdaniem  ich  wyróżnia od reszty takich miejsc to  desery.   Ja zamówiłem mus z ricotty z sercem z marmolady pomidorowej i kulką lodów pistacjowych a Maria Panne Cotte z sosem z leśnych jagód. I jedno u drugie było wysmienite;-)Czuć było że robione na swieżo i z lokalnego mleka. Polecam szczególnie to miejsce , lecz ostrzegam że tutaj nie dojedziemy pod same drzwi. Jako że  Fuciade jest schroniskiem, jest dość oddalone od głównych arterii i tak naprawdę jedyna droga jaka tu prowadzi jest zamknięta dla ruchu samochodowego i zajmuje około 40 min pieszo.Bądz co bądz warto bo trasa jest niezwykle przyjemna a po drodze tak jak w naszym wypadku można spotkać kilka świstaków które akurat już przyzwyczaiły się do przechodzących tu turystów.

Tak by wyglądała sprawa mniej więcej w San Pellegrino. Tego dnia naładowaliśmy nasze akumulatory i byliśmy gotowi na dalsze podboje. Co się następnie wydarzyło niedługo na blogu 😉

Cabernet Sauvignon Malatinszky 2008

Węgry kojarzą nam się szczególnie z białymi słodkimi winami z  Tokaju. Zapominamy jednak że oprócz Tokaju na Węgrzech mamy też inne świetne regiony winiarskie a na szczególną uwagę zasługuje na pewno Villany. Ostanio piłem wybitne Cabernet Sauvignon właśnie z tego regionu i co tu dużo mówić , kolejna perełka.

Cabernet od Malatinszkiego to taki Cabernet jaki lubię . Dużo owocu czarnego z przewagą czarnej porzeczki i jeżyny. Duża koncentracja lecz wino bardzo pijalne i przyjemne.Harmonia w pełni a na końcu zostaje nam tylko lekka tanina i posmak czekolady i palonej kawy.  Takie dobre Cabernet Sauvignon szczerze   dawno nie piłem i z całą pewnością mogę rzec ze to jedna z lepszych pozycji dostępnych na naszym rynku.  Dzięki Rafa Wino.Oby więcej takich perełek. 😉

Halka – Restauracja Hotelu Aries w Zakopanem

We wrześniu ubiegłego roku miałem okazje zostać zaproszonym na kolacje do Halki. Niewątpliwie jest to młoda restauracja na mapie gastronomicznej Zakopanego, która oferuje niezłą ofertę fine diningową. Prawda jest też taka że w Zakopanem nie brakuje takich miejsc i  jak zresztą mnie śledzicie to  dobrze wiecie że moje ulubione miejsca tego typu to   Crocus i G.Tradycja . Teraz nadarzyła się okazja żeby poznać kolejne ciekawe miejsce i kto wie czy nie dołączy do tej dwójki.

Jeśli chodzi o pierwsze wrażenie, to na pewno jest o czym pisać. Lokal został stworzony w stylu alpejskim ,lecz gdzieniegdzie są też akcenty góralskie choć  przewaga jest niewątpliwie tego drugiego. Sala jest dość obszerna i tak naprawdę dzieli się na trzy części. Pierwsza śniadaniowa, druga blisko kuchni mniej formalna i trzecia obok kominka która jest moim zdaniem najbardziej odpowiednia na wieczorne spotkanie.( aż się prosi żeby po obiedzie siąść tam z cygarem z i dobrym kielichem szkockiej)

Musze jednak przyznać że jak na mój pierwszy raz, Halka zaliczyła wpadkę już na wstępie. Byliśmy tego dnia dość wcześnie bo około 19,30 i chyba zaskoczyliśmy samą obsługę z powodu że nikogo nie było. Sprawdzałem wcześniej na stronie internetowej godziny otwarcia restauracji  i z tego co wyczytałem  miała ciągły czas pracy. Mimo że czekaliśmy na środku sali pare ładnych minut nikt się nie pojawił , dopiero z mojej inicjatywy postanowiłem zwrócić się do recepcji która dość szybko zareagowała . Po chwili oczekiwania przy wejściu pojawił się w końcu kelner i nas zaprosił do stołu. Otworzyliśmy karty i po szybkim przeczytaniu dość ciekawego spisu dań zamówiliśmy to na co mieliśmy ochotę.

Ja wybrałem carpaccio a na drugie ossobuco , Maria znów chłodnik a na drugie polędwice. Czekając na przystawki postanowiłem zamówić też  kieliszek wina , który jak się póżniej okazało był bardzo dobry. Korzystają z Coravina i to mnie bardzo ucieszylo bo zwykle w hotelowych restauracjach nie wiem czemu, ale zawsze wina na kieliszki trafiają mi się  utlenione. To Chianti Classico  było idealne , dobrze że przynajmniej tu wino jest takie jakie powiinno być.

Kiedy prawie kończyłem swój czerwony trunek  doszły przystawki i tu trzeba im przyznać że  naprawdę  bardzo ładnie wyglądały. Widać że w Halce dba się  o każdy szczegół, danie wygląda i to już cieszy oko na wstępie. W moim Carpaccio ( jagnięcina) mięso było najsłabsze, bo najmniej wyczuwalne , za to ciekawy był puder z oscypka i krople żelowe z balsamico. Chłodnik Marii znów był perfekcyjny. Idealna konsystencja no i ten smak !!!!Znów potwierdzam moją tezę  że w Polsce jada się najlepsze zupy na świecie i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Polak po prostu wie jak  powinna smakować zupa i uwierzcie mi że nikt inny takich nie robi. No ale wracając do Halki przystawki zaspokoiły nasz pierwszy głód , ja znów tymczasem zamówiłem drugi kieliszek Gallo Nero i czekając na kolejne główne danie spędzaliśmy naprawdę  miło czas w tej przepięknej sali.  Podczas naszego pobytu było kilka stolików, lecz odniosłem  wrażenie że wszyscy prawie byli hotelowi. Szkoda trochę że ta restauracja nie przyciąga klienta z Krupówek bo zresztą ceny w Halce  są naprawdę niskie jak na ten standard.

No ale wracając do rzeczy kluczowych a mówiąc ścisle do jedzenia  powoli przychodził czas na  dania główne  . Kiedy w końcu przyszły, moje oczy znów  przeżyły orgazm. Moje ossobuco było poprawne bo miękkie i polędwica również . Po równomiernym sercu stwierdzam że polędwica została przygotowana w Sous Vide czego trochę nie rozumiem, bo przecież oni mają świetne piece na lawie wulkanicznej, więc  dlaczego tego nie wykorzystać??? No ale może to moja niechęć do sous vide każe mi skrytykować idealnie upieczone mięso które rozpływa się w ustach i tak na prawdę takie dostaliśmy( ale kto wie czy z lawy nie byłoby lepsze ;-)). Tutaj też widać że do dań zostało użytych wiele ciekawych elementów jak  musy warzywne, suszone elementy dające strukturę no i esencjonalne sosy. Na talerzu na pewno wiele się dzieje , czasami może moim zdaniem za dużo. Ogólnie jednak trzeba ich pochwalić bo starają się na maxa. Używają wiele  lokalnych produktów , trochę  pomieszanych z orientem no i z tego co wiem,  to jest charakterystyczne dla  Michała Lelka . Oceniam ogólnie kuchnie na 5 ,obsługę na 4 a wystrój na 6. Halka to bardzo ładne miejsce na mapie gastronomicznej Podhala , 5 a nie 6 dałem za kuchnie, bo jak wspomniałem wcześniej na razie są dopiero na starcie i muszą udowodnić swoje . Już się powoli mówi o tym miejscu lecz Zakopane to bardzo dynamiczne miasto i co rusz tutaj coś nowego się pojawia. Ja zawsze doceniam lokal w dość dużym przedziale czasowym i dla mnie jeden raz nie świadczy o niczym , dlatego będę oczywiście wpadał częsciej do Halki , bo lubię to miejsce i mam nadzieje ze z  roku na rok będzie coraz lepiej ;-)Pozdr Chef