Eskalopki w sosie cydrowym

Dzisiaj chciałbym się z wami podzielić przepisem, który bardzo często wykorzystuje w swojej kuchni – mowa o eskalopkach.

Z uwagi że wirus COVID 19 zmusił nas do izolacji , warto trochę również w tym domu cos dobrego ugotować. Przepis który wam podam, jest trochę zmodyfikowany w odróżnieniu od tego, który obecnie stosuje w swojej restauracji . Celowo tak go zmieniłem z uwagi żeby było prościej. Jak dobrze wiemy w gotowaniu nie tylko liczą się składniki, lecz także umiejętności i doświadczenie. Tutaj postaram sie wam uprościć sprawę, co finalnie powinniście już za pierwszym razem ugotować pyszne eskalopki .

Składniki

Dla 2 osób będziemy potrzebowali :

  • 500 gr filetu z indyka
  • 100 gr masła dobrej jakości ( 50 gr do smażenia, 50 gr do sosu)
  • 50 gr oleju neutralnego ( z wysokim punktem dymienia)
  • trochę mąki
  • szklanka bulionu wołowego lub cielęcego
  • butelka dobrego cydru
  • sól

Zmiany

Jak widzicie składników jest mało i takie przepisy lubię :). Co do zmian to w swojej restauracji używam do tego przepisu cielęciny, ale z uwagi że jest ona mniej dostępna w detalu, dla was wybrałem indyka, który też świetnie się sprawdzi (indyka mniej trudno wysuszyć niz cielęcinę, która jest bardzo wrażliwa na temperaturę). Ze zmian również dałem cydr zamiast wina z uwagi, że nie łatwo znaleźć dobre i tanie wino do gotowania( zwykłe tanie wina w marketach mają za dużo alkoholu a ten powoduje gorycz ). Cydr jest bezpieczny alkoholowo i na pewno zostawi całemu daniu bardzo przyjemny owocowy posmak.

To zaczynamy.

Radzę jako pierwszy etap , otworzyć lekko schłodzony cydr i napić się szklaneczki .Primo sprawdzimy jego jakość , secundo aperitif już mamy zaserwowany :). Wracając do dania bierzemy indyka, myjemy filet pod bieżącą wodą i na koniec suszymy papierowym ręcznikiem. Kroimy go na plastry około pół centymetra i cienko ubijamy( do tego celu możemy użyć grubszej folii , wtedy mięso sie nam nie rozerwie) . Takie płaty mięsa, które prawie prześwitują, obtaczamy w mące i dajemy na lekko rozgrzanej patelni gdzie wczesniej rozpuściliśmy olej z masłem. Ogólnie najlepiej byłoby użyć samego masła klarowanego, ale nie każdy ma to pod ręką, wiec olej w połowie z masłem tez będzie dobrym rozwiązaniem (taka mieszanka będzie bardziej odporna na przypalenie niż samo masło ).

Zaczynamy smażyć mięso i w momencie jak widzimy że już brzegi nabierają koloru ( czyli są upieczone ) obracamy mięso i posypujemy solą . Smażymy jakieś pół minuty i później polewamy całość około szklanką cydru . Odparowywujemy cydr i dalej podlewamy znów szklanką bulionu.

Po 30 sekundach wyciągamy mięso i układamy na talerzu. Sos który nam został na patelni nadal mocno gotujemy żeby sie nam zredukował. Na koniec dodajemy odrobinę masła w celu dodanie aksamitności sosowi i polewamy nasze mięso na talerzu. Podajemy do stołu.

Uwagi

Jak widzicie przepis jest bardzo prosty , jedynie na co trzeba zwrócić uwagę to 2 rzeczy:

  • Jak smażymy mięso na początku, nie możemy za bardzo dopuscić żeby sie zrumieniło. Ogólnie dobrze zrobione eskalopki nie powinny być zrumienione tylko delikatnie ugotowane. Lepiej wybrać mniejszy ogień i dłuższy czas smażenia niż odwrotnie.
  • Po obróceniu mięsa również należy pilnować żeby nie przesadzić ze smażeniem . Indyk na szczęście jest bezpieczny z uwagi że nawet jak sie go przegotuje to nadal będzie miękki. Z cielęciną jest o wiele gorzej. Ogólnie jak byście chcieli koniecznie zrobić cielęcinę ,to radze zastosować zasadę smażenia na różowo. Czyli gotujemy mięso tak żeby było lekko surowe a pózniej ono dochodzi do siebie już na talerzu. Na początek polecam indyka, później może jak będziecie bardziej wprawieni to próbujcie z cielęciną.

Do dzieła

Tyle z mojej strony, teraz mamy idealny czas na podszkolenie swoich umiejętności kulinarnych, więc do dzieła!!! Już niedługo podrzucę wam również przepisy niedostępne w menu Lechalet, które wykorzystuje na co dzień dla przykładu na zwykłym pracowniczym obiedzie (tak zwane familijne przepisy , mega ekonomiczne, super smaczne i zero waste ). Do usłyszenia i miłego gotowania.

Le Chalet w twoim domu

Moje przepuszczenia, że posiedzimy w domu ponad 2 tygodnie jednak sie potwierdziły. Dzisiaj na dobrą sprawę ciężko być optymistą , mało kto wie, jak to wszystko sie potoczy, nie ma więc co wróżyć z fusów , trzeba podejmować decyzję co dalej .

W Lechalet postanowiliśmy, że skoro i tak siedzimy w domy i skoro i tak ciągle gotujemy, ruszymy z projektem „Lechalet w twoim domu”. Jak dobrze wiecie, nie było u nas nigdy możliwości zabrania dań na wynos i dyktowane było to tym, że nasza dania smakują najlepiej tylko od razu po przygotowaniu. Teraz jednak jak nie mamy takiej możliwości, pracujemy nad tym, żeby przygotować takie danie ,które moglibyście sobie odgrzać w domu na przykład w piecu czy mikrofalówce.

Jest to naszym zdaniem jedyna słuszna opcja z uwagi, że moglibyśmy tez wam dawać na wynos te dania co zawsze serwowaliśmy, lecz one na pewno straciłyby dużo smaku podczas dostawy a my tego byśmy nie chcieli.

Nie ukrywam że robimy dużo prób i błędów ostatnimi czasami, ale powoli udaje nam się wymyślić coś co będzie dobrym rozwiązaniem na ten trudny czas. Idea jest taka że danie musi być nadal takie smaczne jak było lecz z uwagi na brak obsługi z naszej strony powinno być tańsze i co najważniejsze z możliwością regeneracji w domowych warunkach. Ogólnie mogę powoli zdradzić że będą to dania pakowane na tackach alumiowych, tak że po otwarciu wrzucicie do piekarnika na 10 min i danie gotowe. Większość to będą prawdopodobnie dania typu zapiekanki ( lasagne, parmigiana, gnocchi , makaron zapiekany) lecz pracujemy ostatnio również nad mięsami które będziemy gotować metodą sous vide i tak zamknięte w worku danie wystarczy będzie wrzucić na 10 min do gorącej wody . Ogólnie właśnie nie dawno ruszyliśmy z tymi pomysłami – do teraz głównie skupialiśmy się na deserach:)

Od dzisiaj właśnie macie możliwość zakupu deserów które podawaliśmy w naszej restauracji . Różnica to taka że zamieniliśmy je w formie większego formatu które idealnie sprawdzą się w rodzinnym domu.Do wyboru jest Tiramisu, Panna Cotta i jako totalne nowości Tort Czekoladowy „Tenerina” z 70 procentową czekoladą belgijską i świetny Tort Ryżowy który jest rzadko spotykany nawet we Włoszech. Niedługo pojawi się też Tort Pavlowa o smaku kawy i jak dobrze pójdzie przed Wielkanocą dołączymy jeszcze dwa ciekawe propozycje.

Z innych rzeczy przez ten czas robiliśmy również kilka prób z pieczywem. Nieuniknione, że niedługo w konkretny dzień będziemy wypiekać dla was również chleb i kto wie czy jak będzie duże zainteresowanie nie postanowimy go upiec tradycyjnie w piecu drzewnym. Nie będzie na pewno to pieczywo które jedliście zawsze w naszej restauracji (z samej mąki pszennej) z uwagi że miało ono krótką trwałość. Będą to raczej chleby na bazie mąki żytniej , semoliny czy ziemniaków które to spowoduja że chleb utrzyma się nawet kilka dni.

Czeka nas na pewno dużo pracy, z trybu restauracyjnego teraz musimy przejść w tryb cateringowy. Wiele dań wymaga modyfikacji, ale damy rade. Pragnę jeszcze tylko dodać że choć modyfikujemy nasze dania pod tym względem żeby mogły zostać dostarczone na wynos i utrzymywały się dłużej w warunkach chłodniczych to wcale nie oznacza że uzywamy gorszych składników. Nadal gotujemy z tego co najlepszego mamy w naszym magazynie i mamy to szczęście, że przed samą pandemią zdarzyliśmy pojechać jeszcze raz do Włoch.

Ostatecznie przypomnę, że zamówienia możecie składać codziennie na 600-021-001 od 12 do 17.( nawet w niedzielę ) Na chwile obecną sprawa wygląda tak że zamawiacie i odbieracie osobiście, ale możliwe, że niedługo powyżej pewnej sumy będziemy wam również dowozić zamówienie pod same drzwi. Ciągle również z uwagi na duże zainteresowanie poza Podhalem sprawdzamy możliwość wysyłanie paczek paczkomatem. ( mowa tylko o konfiturach, syropach i sosach )

Ogólnie teraz najważniejsze to ograniczyć wychodzenie z domu do minimum. Na blogu powoli będę wam również udostępniał kilka szybkich przepisów, które na pewno przydadzą sie w tym wyjątkowym czasie. Zdrowia i cierpliwości życzę , wiem że damy radę. Pozdrawiam Chef

La Scienza in Cucina e l’Arte di Mangiar Bene – Pellegrino Artusi

Una posizione importantissima che racconta la storia della cucina italiana. Lo ritengo un libro obbligatorio nella biblioteca del cuoco professionista ,sicuramente per un appassionato di cucina sara un valido aiuto.

Lo affermo che non e stato facile leggerlo cosi come si fa con certi libri di cucina. Le ricette sono abbastanza lontane dai nostri tempi e pur la lingua e molto specifica. E un libro sicuramente quale ci porta in lontani ricordi , come si cucinava tanto tempo fa.

Una volta cera sicuramente più tempo e si nota specialmente leggendo alcune ricette che come minimo devi farti trovare mezza giornata . Sicuramente non c’erano neanche gli attrezzi di oggi e ritengo che le materie prime forse erano molto meglio (poiché ho notato che l’Artusi poco marinava la carne e poco anche la condiva).

E molto interessante notare come certe ricette antiche, oggi sono state modificate e forse non del tutto giustamente.

Questo libro e un ricordo ma anche una importante conferma come la cucina italiana anche tempo fa fu non del tutto semplice e banale come certi pensano. Le ricette sono spiegate molto bene e in più interessante e il modo in cui sono spiegati certi ingredienti .Vi dirò che sono rimasto veramente stupito dalla passione con quale e stato scritto questo libro.

.Importante sottolineare che La Scienza e stata la prima guida universale della cucina italiana. Disponibile allora in ogni casa non mi stupirei, se molte nostre nonne anno creato la loro ricetta ideale partendo infatti da questo libro.

Alla fine vi invito a leggere questa opera dalla prima a’ultima pagina. Sono 790 ricette quali tranne una ( che non vi dico) sono state approvate e garantite dal mitico e grande buongustaio quale era il Pellegrino Artusi.

Rakiety Śnieżne – pieszo na śniegu pod Tatrami

Rakietami śnieżnymi przyznam się szczerze, że zafascynowałem się dość przypadkowo. Głównie kojarzyłem ten sprzęt z czymś czego już dawno się nie używa i  odeszło do lamusa. Jako nastolatek poznałem rakiety dzięki  starym filmom – tam Eskimosi używali rakiet głównie do pokonywania niekrótkich dystansów i w większości wypadków były to proste konstrukcje z gałęzi i siatek rybackich.

 Nie tak dawno jeden z moich gości przyznał się, że przyjeżdża w Tatry pochodzić w rakietach. Akurat miałem w planach też zimą pochodzić trochę  po górach  i temat rakiet bardzo mnie zaintrygował.

Niewątpliwie dzisiaj jeden z najbardziej popularnych sposobów turystyki  w Tatrach zimą   są skitury. Taki zestaw specjalnych nart  wraz z lekkimi butami i specjalnymi fokami pozwala  wejść na ulubiony szczyt bez problemu. Szczerze przyznam się, że zastanawiałem się nad zakupem takiego sprzętu, lecz jak się okazuje skompletowanie dobrze dopasowanego zestawu wcale nie jest łatwą sprawą .Druga sprawa to fakt że  podstawowy zestaw skiturowy z tego co wiem zaczyna się od 1500 zł a jak chcemy jeszcze dodatkowo uderzać dość wysoko to niezbędne staje się plecak z abs i detektor lawinowy.

Do zimowego chadzania  po Tatrach mogą posłużyć też bardziej delikatne narty biegowe zwane  backcountry . Jak się okazuje, takie szersze biegówki dobrze sprawdzają się poza trasą, lecz jednak zjechać ze stromego zbocza jak skiturami raczej będzie ciężko.  

Można oczywiście całkowicie zrezygnować z nart i iść na żywioł korzystając jedynie z dobrych butów i ochraniaczy (stuptutów)  , lecz jak mamy dość grubą warstwę śniegu  sami wiecie że to nie będzie nic przyjemnego

W tym wypadku zastanawiam się szczerze, jak to się stało że mało się dzisiaj mówi o rakietach śnieżnych. Ogólnie jest to bardzo lekki sprzęt, który łatwo przypniemy do plecaka i co najlepsze  kupimy już za 300 zł. Rakiety nie wymagają specjalnej instrukcji i naprawdę potrafią ułatwić nam podejście w niektórych miejscach.

Jako już szczęśliwy użytkownik rakiet dodatkowo  podpowiem żę dzisiejsze rakiety są naprawdę niesamowicie zawaansowane technologicznie,  Do dyspozycji mamy naprawdę wiele modeli, które sprawdzą się w każdym terenie i przy każdym rodzaju śniegu. Dla przykładu ja korzystam z modelu TSL 438 Up e Down który został stworzony idealnie do pokonywania stromych podejść górskich. Wierzcie mi lub nie ale takie rakiety mają z przodu podobne zęby jak raki i podobnie mocno potrafią trzymać się podłoża. Nie miałem szczerze jeszcze okazji wykorzystać je na bardzo stromych podejściach, lecz pod dość sporym nachyleniem szło się naprawdę dobrze i pewnie. Myślę, że nie problem znaleźć idealny model dla siebie, w sklepie specjalistycznym też na pewno obsługa doradzi jaki model będzie najlepszy.

Ostatecznie nie ukrywam, że jako wielki pasjonat tego sprzętu liczę na to że rakiety będą coraz bardziej popularne w naszym kraju. W Alpach jest to podstawowy sprzęt podczas wędrówek poza szlakiem i  dziwie się trochę, dlaczego u nas tak nie jest. Namawiam was gorąco do spróbowania tego wyjątkowego sportu, chodzenie po świeżym puchu to wielka frajda, którą na pewno pokochacie.

Moscato d’Asti czyli słodycz która włochom zazdrości cały świat.

Na pewno nie raz słyszeliście o Moscato D’Asti – słodkie, lekkie bardzo przyjemne wino, które nie da się po prostu nie pokochać .

W Piemoncie nie ma bardziej popularnego białego wina, uprawia się go na ponad 9 tysiącach hektarów i po Barberze jest najbardziej uprawianym gronem w tym regionie.

Podobnie jak Barolo dzisiaj Moscato jest winem z Langhe, które podbija serca wielu pasjonatów wina.  Ten Biały Muskat (choć  chętnie uprawiany  również w wielu miejscach w Europie) w Asti,  z uwagi na niskie temperatury i wyjątkową glebę pozwala tworzyć niesamowicie aromatyczne wina   .  Oczywiście nie trudno trafić na słabe Moscato  ( szczególnie w hipermarkecie czy dyskoncie ) , bo spośród około 4000  producentów i ponad 85 milionów butelek produkowanych rocznie, zawsze znajdzie się ktoś, kto pójdzie na skróty.  Na moje szczęście rodzina Bocchino nie.

Produkują one świetne Moscato w jednym z Cru sytuowanym w samym centrum regionu Moscato Asti, czyli Canelli. Ich Moscato Sori dei Fiori zawdzięcza nazwe wyjątkowej całkowitej ekspozycji południowej stoku ( Sori ) i niezliczonym rosnącym w winnicy ilości  kwiatów ( Fiori ). Warto podkreślić również że obszar ten z uwagi na wyjątkowe walory historyczne i przyrodnicze objęty jest przez  UNESCO .

Jeśli mowa o samym winie , Moscato z ich ręki to dzieło sztuki. Piękna piana , idealna perlistość i te niekączące się aromaty to znak że nie mamy do czynienia ze zwykłym Moscato. To wino pachnie niezliczoną ilością  kwiatów, które czuć za każdym razem kiedy wkładamy nos do kieliszka. Po pierwszym łyku czujemy rozkosz, nasze kubki smakowe doznają prawdziwego orgazmu smakowego i nasz mózg zaczyna domagać się więcej. Mógłbym pić to wino bez końca, butelka za butelką…

To Moscato to idealna pozycja na koniec posiłku. Pasuje świetnie do kruchych ciast, ale dobre Panettone rzemieślnicze też idealnie się z nim skomponuje. Wino oczywiście jest dostępne w naszej restauracji, polecam.

Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem – Maciej Pinkwart, Renata Piżanowska

Nie raz bywam na  starym cmentarzu, lubię to miejsce, panuje tu taka wyjątkowa atmosfera. Pochowani niby już  dawno  opuścili ten świat, ale ciągle czuć ich obecność…

Na cmentarzu zawsze kieruje  się spontanicznie i trochę tak jak bym  chciał się zgubić. Za cel zwykle próbuje  znaleźć kogoś słynnego, czasami się to udaje.  Hasiora, Kenara czy Sabałę łatwo jest wyszukać, ale kogoś mniej znanego to już nie lada wyzwanie

Niektóre groby są ładne, artystyczne, potężne inne znów (wcale mniej nieważne) bardzo skromne gdzie na przykład  znajduje się tylko jedna skała lub prosty drewniany krzyż.  

Nie dawno kupiłem sobie przewodnik, Macieja Pinkwarta i Renaty Piżanowskiej –  bardzo fajna pozycja i użyteczna.

Można oczywiście korzystać z tej książki bardzo praktycznie – jest mapa, jest indeks nazwisk, więc szukając konkretną osobę na pewno ją znajdziemy. Ja jednak polecałbym bardziej wybrać inny wariant – przeczytania jej w całości od początku do końca.

Z tego przewodnika łatwo dowiedzieć się, jakie było kiedyś Zakopane. Kto tu przyjeżdżał i po co. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że do Zakopanego wielu ludzi przyjeżdżało się leczyć. Dzisiaj przyjezdni do Zakopanego głównie przyjeżdżają się bawić – kiedyś było inaczej.

Są na tym cmentarzu ludzie, dzięki którym Zakopane wiele zawdzięcza. Spopularyzowali to miasto, rozwinęli i dzięki nim każdy dziś marzy o wizycie w  Zakopanem. Artyści, ratownicy, przewodnicy, pisarze, dziennikarze, lekarze i wielu innych    w jakimś stopniu zadbali o to, żeby Zakopane było postrzegane jako kraina wiecznego szczęścia. Niektórzy nawet walczyli za to miasto i niestety zginęli –  dzisiaj też ich tutaj pochowano.

Teraz   tak czytając ten przewodnik zastanawiam się czy było warto. Czy gdyby  Hasior dzisiaj    zobaczył   ozdoby świąteczne na Krupówkach, czy byłby zachwycony? Czy gdyby Kenar  widząc łyżki drewniane pod Gubałówką (made in China) ,też by się cieszył? Czy Chałubiński uwierzyłby dziś w to, że nad Zakopanem wisi smog? Ostatecznie czy Witkiewicz nie miałby powodów  do frustracji, widząc nową zabudowę Zakopanego?

Nie wiem czy o takie Zakopane oni wszyscy marzyli? Może przesadzam,  może teraz są inne czasy i kto wie, czy jak by żył Szymanowski, czy by nie odwiedził  na przykład słynną papugarnię podczas pobytu w Zakopanem. Może Kornel Makuszyński również ,zamiast bywać w miejskiej  bibliotece  książki by kupował w  Empiku a i Modrzejewska pewnie w wolnym czasie poszłaby na   premierę nowego filmu Vegi do kina. Zresztą co będziemy gdybać co by było, gdyby żyli… I tak to nic nie zmieni.

Jestem dzisiaj wdzięczny tym wszystkim pochowanym na Pęksowym Brzyzku. Dzięki nim mam dzisiaj dom i pracę w jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Nie tylko ja, ale i każdy mieszkaniec i również przyjeżdżający powinien choć raz podziękować tym ludziom, którzy tutaj spoczywają. Jak nie wiemy nadal kim byli, co zrobili, polecam ten przewodnik. Autorzy bardzo dokładnie opisali ich twórczość i zasługi, jakie poświecili dla tego miasta. Polecam bardzo.

Dzika róża

Uwielbiam róże, nie ja jeden zresztą. Mój tata tak samo jak ja, jest ich wielkim adoratorem i każdej wiosny zawsze przynosi do domu jakąś to nową odmianę.

Róże są piękne, ładnie pachną, ale niewielu wie, że też świetnie smakują i również leczą.

Róża już w starożytności była znana Hipokratesowi czy Dioskuridesowi za swoje właściwości lecznicze.  W medycynie głównie stosowano owoc dzikiej róży, które pomagał w nadciśnieniu, chorobach serca czy wątroby. W Tatrach np. używano jej głównie jako lekarstwo na kamienie nerkowe. Górale  wierzyli również w jej magiczną moc. Jako roślina  obdarzona kolcami z natury ostra i nieprzyjazna,  miała  właściwości ochronne. Wierzyli, że zabezpieczała skutecznie ich dobytek przed złymi mocami.

Na Podhalu na szczęście róży nie brakuje, upodobała sobie naszą półkulę (północna) i dzisiaj  znanych jest około 1400 gatunków. U nas w Polsce  rosną dziko 23 gatunki, około 20 gatunków rośnie pod Tatrami.  Najbardziej popularne  róże, które spotykam podczas wycieczek to  alpejska i dzika róża. Alpejska (Rosa Pendulina) głównie rośnie wysoko w górach, dziką znów często widzę na polach w dolnym reglu. Z tą drugą (Rosa Canina) zwykle mam więcej styczności. Kwitnie od maja do czerwca, owoce dojrzewają we wrześniu i październiku. Owoce zbieram na pobliskich mi polanach zawsze kiedy są wybarwione, ale jeszcze twarde. Najważniejsze to zrobić przed pierwszymi przymrozkami z uwagi, że owoce przemrożone lub przejrzałe tracą cześć witaminy C, a tego bym nie chciał. Jak nie zależy nam na właściwościach zdrowotnych i chcemy zrobić z owoców dobrą konfiturę to znów lepiej poczekać na przymrozki, które to nam skoncentrują zawartość cukru i zmiękczą owoc.

Ogólnie rzecz biorąc, owoc dzikiej róży jest przebogatym źródłem witaminy C. Zawiera on  1,8 procent lub więcej witaminy C i dodatkowo znajdziemy w nim też karotenoidy, flawonoidy, garbniki, kwasy organiczne, cukry, ksantofile i pektyny. Działa  ogólnie wzmacniająco i dla zwolenników aptekarskich  wyrobów informuje, że naturalna witamina C jest kilkakrotnie skuteczniejsza w działaniu od syntetycznej.

Po zbiorach tego samego dnia zostawiam zwykle zebrane owoce  na poddaszu, gdzie  panuje tam temperatura nie wyższa niż 35 stopni. Po około 30 dniach mam idealnie wysuszone owoce, gotowe do dalszej obróbki. Takie wolne suszenie świetnie się spisuje, zostawia wiele smaku w  owocu i to mi pasuje:). Dalej nie zostaje mi nic więcej jak rozdrobnić je w moździerzu i dzika róża jest gotowa do przepysznego i zdrowego naparu.

Zimą jest to nasza herbata nr 1. Goście często ją wybierają z uwagi na lekko kwaskowy smak, słodki zapach różany i właściwości wzmacniające, które idealnie sprawdzają się po powrocie z nart. (śmieje się, że niedługo ją nazwiemy Apres Ski Tea:))

W tym roku z uwagi na udany zbiór dzika róża również pojawi się w naszej ofercie.

Polecam serdecznie Paolo Graffi

Croque Monsieur

Ostatnimi czasy nachodzi mnie ochota na bardziej treściwą kolację, robi się coraz zimniej i tym samym dobry zapas kalorii na pewno nie zaszkodzi. Dobry hamburger czy jak to teraz modnie się zwie „Burger” zawsze zaspokoi nawet największy głód, lecz dobry „Croque Monsieur” wcale nie będzie gorszym rozwiązaniem.

Będąc swego czasu w Paryżu niezwykle urocze było to ,że na każdym rogu ulicy mogłem dostać a to naleśniki z nutellą czy tosta z serem. Pyszna kanapka a la Croque Monsieur była zawsze moim faworytem i do dziś jest to jeden z moich głównych powodów żeby powrócić do miasta zakochanych.

W Polsce raczej ciężko o dobre Croque Monsieur, ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby zrobić sobie taką przyjemność samemu w domu. W sumie jest to prosta sprawa ,czasu też niewiele zabiera.

Do dobrego Croque potrzebne nam będzie dobry chleb tostowy, ser , beszamel i wędlina. Im lepsze składniki tym lepszy efekt końcowy 🙂

Na dobrą sprawę najtrudniejsze to beszamel. Zamiast beszamelu niektórzy jak Ducasse wolą używać „creme fraiche” zagęszczonej żółtkiem, ale my nie jesteśmy tacy hej do przodu, na razie tradycyjna wersja spokojnie zaspokoi nasze podniebienia. Zacznijmy właśnie od beszamelu, potrzebne nam będzie :

50 gr mąki

50 gr masła

500 ml mleka

łyzka soli i trochę gałki muszkatołowej

Dla niektórych beszamel to ciężka sprawa , ale dlatego że rzadko ją robili. Ogólnie to nic innego jak mleko zagęszczone zasmażką i właśnie najważniejsza sprawa w tym wszystkim to dobrze uprażyć mąkę z masłem. Do rondla dodajemy najpierw masło,rozpuszczamy i później dodajemy mąkę i smażymy tak aż do momentu jak konsystencja będzie dość płynna. (najpierw całość sie zagęści do gęstej papki, później zacznie być coraz płynniej) . Na małym ogniu zwykle to trwa jakieś 4-5 minut. Po tym czasie dopiero dolewamy zimne mleko!!!! To ważne, mleko musi być z lodówki i musi zajść dość burzliwa reakcja . Złota zasada do dobrego beszamelu to różnica temperatur między zasmażką i mlekiem. Wielu robi błąd i podgrzewa mleko do beszamelu. Jak mamy gorącą zasmażkę mleko musi być zimne , odwrotnie jak mamy zimną zasmażkę ( przygotowaną z wyprzedzeniem ) mleko trzeba podgrzać. Zalewamy całą odmierzoną ilością mleka , nie jak niektórzy, że dodają po trochu. Później gotujemy aż do zagęszczenia i na koniec zostaje nam tylko dosolić sos, przykryć folią i odstawić w lodówce do schłodzenia .

Jak mamy beszamel to dalej zostaje ser i wędlina . Co do sera to najlepiej byłoby mieć Gruyere, ale dobry włoski Montasio, czy Dobbiaco według mnie też jest świetnym rozwiązaniem . Można tez dać w ostateczności dobrą Goudę, ważne tylko żeby ser się fajnie topił i miał smak.

Wędlina powinna być tradycyjnie wędzona a tego u nas w Polsce mamy pod dostatkiem. Sucha Krakowska dobrze pasuje, dobry boczek też nie zaszkodzi. Lepiej szynka gotowana , konserwowa puszcza wodę ,więc sie nie nadaje.

Przechodząc do meritum sprawy tosta robimy tak, ze smarujemy najpierw jedną kanapkę beszamelem którą przykrywamy wędliną i serem. Drugą kanapkę robimy tak samo i kładziemy na pierwszą . Tak dwuwarstwową kanapkę wkładamy do pieca o dość dużej temperaturze ( 220 stopni ). Po 10 minutach mamy pyszny francuski tost rodem z Paryża i zostaje nam tylko cieszyć się jego smakiem i ewentualnie wypić do niego lekko schłodzone Chablis lub Vermentino z Ligurii.

Dla urozmaicenia na koniec podpowiem, że możecie dodawać różne składniki – tylko beszamel i ser są obowiązkowe.Jak dodacie jajko sadzone na górze automatycznie bedziecie mieli Croque Madame, które też jest mega smaczne 🙂

Wildbaher Metodo Classico Col Sandago. Degustacja rocznika 2013

Długo nie pisałem o winach, więc czas to nadrobić . Dzisiaj chciałbym wam opowiedzieć o wyjątkowym musiaku a konkretnie o Wildbaherze winifikowanym metodą szampańską z domu Col Sandago.

Nie ukrywam, że od jakiegoś czasu w naszej restauracji staramy się poszerzyć ofertę win musujących. Wbrew temu co wielu sądzi, musujące wina nie tylko warto pić podczas świętowania, świetnie nadają się również do food paringu. Wprowadziliśmy jakiś czas temu Widlbahera rózowego, o którym szerzej napisałem tutaj i teraz myślę, że nadszedł powoli czas, żeby wprowadzić do oferty coś bardziej poważnego.

Mowa oczywiście o Wildbaherze winifikowanym metodą klasyczną, który zakupiłem w grudniu zeszłego roku podczas targów winnych Enoexpo (Premium Wines).

Jak to przystało na dobrego szampana, na dobrego Wildbahera również trzeba trochę poczekać. Mimo młodego wieku jednak to wino bardzo dobrze się prezentuje i co najważniejsze widać w nim duży potencjał.

Drobne bąbelki dostarczyły mi piękne kwiatowe zapachy , z różą na pierwszym planie jak na Wildbahera przystało. Nos konkretny, ale smak jeszcze bardziej. Czuć było mocno poziomkę i skórkę chleba co świadczy, że to wino jeszcze ma wiele pracy przed sobą.

Zostawiłem go bez korka w celu lekkiego utlenienia i po godzinie znów to samo. Bąbelki trochę bardziej leniwie wspinały się na górę, ale zapach nadal był dość zaakcentowany. Na pewno to wino wymaga czasu ale już dziś możemy mieć pewien obraz jak sie może prezentować za kilka lat. Na pewno z czasem nabierze więcej elegancji, mogą sie pojawić nuty likierowe i nie ukrywam że to najbardziej cenie w starych szampanach.

Przyznaje również że ciągle nie dowierzam możliwości, jakie może dawać Wildbaher. Oczarowuje mnie pod każdym względem, czy to jako młode czy długo potrzymane na drożdżach wino. Po prostu niesamowite pod każdym względem. Piękne wino.

Kwiaty Tatr. Piękno na wyciągnięcie ręki.

Podczas nie jednej wędrówki w Tatrach miałem okazje podziwiać piękno rosnących tutaj roślin. Lubie chodzić szlakiem, który dookoła emanuje kolorami przyrody. Żółć to niewątpliwie jedno z najbardziej popularnych kolorów wysoko w Tatrach (razem z bielą w sumie), ale w zależności od pory roku spotkać można tutaj tez często fiolet i róż. Czasami czerń też się pojawia , co mogłoby by się wydawać dziwne .

Tatry malują się nam na różne kolory, na przełęczach i w dolinach mamy to najbardziej zaakcentowane. Miło się zatrzymać, porobić kilka zdjęć, żeby później w domu przeanalizować co to za cudowny twór ( lubię rośliny i plusem nad zwierzyną to fakt, że one się ludzi nie boją) .

Ostatecznie zawsze mój „timing” na szlaku jest dość słaby, bo co rusz trzeba zrobić zdjęcie tym pięknym kwiatom, ale drugiej strony jaka przyjemność ,kiedy przegląda się zdjęcia z wycieczki już w domu na wygodnym fotelu z filiżanką gorącej herbaty.

Podczas szyfrowania roślin bardzo przydaję się Google Lens, nowa rzecz i naprawdę bardzo fajna . Oczywiście do głębszej analizy zawsze trzeba mieć dobrą książkę lub poczytać kogoś, kto na botanice zna się dobrze (jak na przykład Dominika Kustosz).

Z ciekawych rzeczy, które ostatnio bardzo przyczyniły się do zwrócenia większej uwagi na piękno tatrzańskiej flory, warto śledzić polską projektantkę (ORSKA ) która to wraz z TPN prowadzi bardzo ciekawy projekt nowej biżuterii inspirowanej górskimi kwiatami . Bardzo ładnie to wygląda i myślę, że jest to świetny pomysł na prezent dla miłośniczki górskich wypadów.

Mi osobiście wystarcza piękno, które spotykam na szlaku i właśnie z tego powodu już nie mogę się doczekać kolejnej wycieczki . Zostaje mi tylko odczekać az w końcu przestanie padać , słońce się pojawi i Tatry znów jak za sprawą magii zaczną się mienić w kolorach tęczy.