Notice: Function _load_textdomain_just_in_time was called incorrectly. Translation loading for the all-in-one-seo-pack domain was triggered too early. This is usually an indicator for some code in the plugin or theme running too early. Translations should be loaded at the init action or later. Please see Debugging in WordPress for more information. (This message was added in version 6.7.0.) in /home/cheflab/domains/chef-lab.pl/public_html/wp-includes/functions.php on line 6114
CHEF LAB - blog szefa kuchni restauracji Lechalet w Murzasichlu - Page 14

Szczawnica- miejsce które czaruje i leczy

DSC00423

Pod koniec sezonu zawsze przychodzi mój czas na Szczawnicę. Człowiek zmęczony i z  odpornośćią która  spada mu do zera nie jest w stanie  nic już zdziałać i  wtedy    może pomóc tylko  odpoczynek. Szczawnica to własnie moje miejsce idealne do tego celu i wiem ze zawsze mi pomoże. Wybieram się do niej oczywiście zawsze wczesną wiosną albo póżną jesienią, bo wtedy najspokojniej i oczywiscie dla mnie  najlepiej. Hotele oferują również niezłe pakiety , więc sami rozumiecie że lepiej być nie może.

Będąc w Szczawnicy pewnie nie jeden sobie zada pytanie co robić ? No oczywiste że odpoczywać , ale jak ??? Podam tu mój plan działania , nie jest to poradnik lecz raczej wskazówka z mojego punktu widzenia jak wykorzystać najlepiej czas w Szczawnicy.

DSC00399 DSC00379

Otóż najważniejsza rzecz to oczywiscie nocleg.  W Szczawnicy mamy tak naprawdę bardzo szeroką bazę noclegową ale warto zwrócic uwagę na te miejsca które są szczególnie położone w ciszy i spokoju. Najlepiej kierować się noclegami w odrębie Parku Górnego. Ceny są tam drozsze niż w innej częsci Szczawnicy ale poza sezonem zawsze trafiają się  dobre oferty a po za tym niema nic lepszego jak poranny spacer czy joging przed śniadaniem w otoczeniu Parku.

W Szczawnicy oczywiście można odpoczywać spacerując albo przesiadując w kawiarenkach czy restauracjach, lecz trochę bezpośredniego zdrowia również nam nie zaszkodzi, więc warto go zaczerpnąc w Inhalatorium . Mają tutaj szereg świetnych zabiegów i inhalacji. Warto się umówić na prywatną wizytę z lekarzem w przychodni który stworzy nam bezpośredni program zdrowotny, kosztuje to 80 zł ale przynajmniej wiemy za co się zabrać.  W niskim sezonie dodatkowo możemy sobie pozwolić na swobodny terminarz i wtedy najlepiej umówić się na zabiegi rano, tak żeby od południa własnie był czas na inne rzeczy. W Inhalatorium mają szereg  ciekawych i pomocnych zabiegów , lecz niewątpliwie najprzyjemniejszym i dające świetne rezultaty już po kilku sesjach jest Inhalacja Celkowa. Polega ona że zamykają cię w celi gdzie powstaje mgła lotnych zdrowotnych gazów. Siedzimy tam przez ponad 20 min i oddychamy, nic wiecej nie robimy, tak ze fajnie ;-). Oprócz celki warto wybrać  różnego rodzaju gimnastyki czy masaże , naprawdę potrafią człowieka postawić do pionu fizycznie jak i psychicznie. Jeśli chodzi o ceny to kwestia jest bardzo przyjazna bo w odróżnieniu od hotelowych Spa zapłacimy tutaj 10 x taniej.

DSC00337

Po Inhalatorium warto się  udać  napić szczawy (wodę zdrojową )  do Pijalni Wód na placu Dietla. Jak wykupiliście poradę w przychodni to  już na pewno wiecię jaką  wodę wybrac najlepiej do waszej kuracji, bo zresztą   jest ich sześć a każda  ma inne właściwośći . Ja próbowałem oczywiście wszystkie i dziwnym trafem tą która mi lekarz polecił była najgorsza ( Jóżef), ale co zrobić ce la vie….

 

Tak naprawdę jeśli rano wstaniemy o 8.00, to po małym spacerku i  śniadaniu  pójdziemy na zabiegi coś koło 9.30. Zabiegi nam zajmą coś ponad godzinę  a pózniej przed obiadem bedziemy mieli czas na małą drzemkę lub krótki wypad  do kawiarenki na małe aperitivo . Ja po zabiegach zawsze lądowałem do Kawiarni Helenka . Niezwykle urocze miejsce gdzie można napić się dobrej kawy ale i skusić się  na coś więcej jak  Campari. Mają prasę, jakieś przekąski, więc czas spędza się tam miło. Na obiad codziennie prawie lądowałem do jadłodajni Pod Siekierkami. Jak byliście w Szczawnicy więcej niż raz  to na pewno tam jedliście bo tam wszyscy prędzej czy pózniej ląduja . Jest tanio, dużo i smacznie. Zupę podają w wazach – codziennie inna a na drugie też jest nie mały wybór.

Po obiedzie tak naprawdę mamy free time. Ja często wykorzystywałem ten czas żeby to trochę się pokręcić po okolicy. No i tak polecam wypad powyżej Parku Górnego . Nie wyobrażacie sobie jakie świetne mamy widoki z tego miejsca. Powyżej Parku można dalej iść jeszcze w  górę w kierunku Beresnika albo tak jak ja zwykle robiłem zejść w strone osiedla Połoniny gdzie przechadzamy się wsród bardzo fajnych uliczek ze starymi willami. Tutaj własnie czuć prawdziwą Szczawnicę , czyli taką która żyje swoim rytmem. Mało tutaj sanitariuszy ,turystów,  dużo swojaków .

DSC00328

 

Oczywiscie jeśli nie w Górę Parku można też isć w dół a tam znów Promenada. Pamietajmy jednak że wzdłuż  Grajcarka jest co prawda ładnie ale mniej zdrowotne powietrze niż na górze. Nie zaszkodzi nam oczywiście, ale i nie pomoże, więc  jeśli szukamy zdrowego tlenu to lepiej wspinać się w góre. Jeśli mowa o górze to oczywiście na myśl przychodzi popularna Palenica. Jest kolejka dla leniwych a na górze tez mamy kilka fajnych tras do wyboru.

Tak naprawdę jeśli chcielibyśmy spędzić aktywnie nasz pobyt w Szczawnicy to  miejsc do zwiedzenia jest tu multum. Szczawnica to miejsce położone w centrum Pienin czyli tak jak w Tatrach jest co zobaczyć .

Po aktywnie spędzonym dniu zdobywając kolejne szczyty, pagórki czy ławki na promenadzie 😉 należy się kolacja z dobrym winem. W Szczawnicy tak naprawdę mało jest takich miejsc gdzie wieczorem możemy skoczyć na taką kolacje i ja zazwyczaj wybierałem Restauracje w Modrzewie Park Hotel albo Restauracje Villa Marta. Pierwsza pozycja bardziej wykwintna z francuskim akcentem , druga znów swojska dobra Szczawnicka kuchnia w naprawdę miłych i ciepłych wnętrzach.

No i tak mniej wiecęj wygląda mój pomysł na naładowanie baterii.Ląduje tam dwa razy do roku i zawsze po powrocie do domu jestem pełen energii i  gotowy do dalszego działania.  Polecam każdemu taki mini wypad, naprawdę potrafi zdziałać cuda. ;-)Pozdr Chef

 

Le Relais de l’Entrecote – czyli gdzie na steka w Paryżu

DSC_0218

Paryż to duże miasto i jak spojrzeć na niego kulinarnie, to każdy znajdzie coś dla siebie.Są  tu wykwintne restauracje, gdzie za kolacje zostawimy ponad 100 euro od osoby  lecz i nie brakuje tutaj tanich  barów ulicznych gdzie zjemy np.   świetnego kebaba, hot doga czy genialnego Croque Monsiera za 5 euro. Podczas mojej kolejnej podróży w Paryżu wyznaczyłem sobie kilka celów które chciałem koniecznie zwiedzić kulinarnie. Od razu powiem że nie  interesowały mnie  popularne miejsca na Trip Advisorze ani restauracje wyróżnione w przewodniku Michelin czy Gault e Millau , bo  nie oszukujmy się, takie lokale są uczęszczane przede wszystkim przez turystów a  ja znów szukałem miejsc gdzie jedzą przede wszystkim  tubylcy.

Pewnie nie raz słyszeliście że w Paryżu można zjeść bardzo dobre owoce morza. To prawda. Miałem okazje zauważyć że jest wiele dobrych restauracji, które podają świeże ostrygi czy inne specjały z głębin jak chociażby langusty,  lecz czy to na co dzień jest w menu typowego Paryżanina?  Wydaje mi się że raczej nie. Jak chadzałem  po głównych arteriach miasta gdzie zwyczajowo mieści się wiele świetnych knajpek to na ogół zauważyłem że wszyscy jedzą jedno i to samo. Pewnie pytacie  co ?A no Stek z frytkami;-) Tak moi drodzy najpopularniejszym daniem   w wielu bistro jest właśnie „Entrecot”  z frytkami, oczywiście jak to w francuskim stylu  podany w towarzystwie świetnego domowego sosu.

DSC_0213

Oczywiście jak wcześniej wspomniałem jest dużo takich knajpek w Paryżu a szczególnie wzdłuż popularnych alejach jak Boulevard du Montparnasse lecz jedno miejsce wyróżnia się szczególnie – mowa oczywiście  o Le Relais de l’Entrecote. Ta restauracyjka jest wyjątkowa nie tylko z uwagi na długi czas istnienia  lecz przede wszystkim z  uwagi na wyjątkową formułę oryginalną i niezmieniąną od lat  –  czyli że podają wyłącznie  Entrecota z frytkami. Szczerze nie znam drugiej takiej restauracji ,która by podawała jedno jedynie danie i dodatkowo cieszyła się tak dużą popularnością, bo w Relais Entrecote mimo że to duży lokal często trzeba czekać na wolny stolik. Myślę że jest to też wspaniały przykład jak Paryż różni się od Warszawy, bo u nas w stolicy jak restauracja nie zmienia menu  minimum raz na 3  miesiące  to jest „passe” i tak naprawdę nie cieszy się wtedy dużą popularnością  a w Relais znów odwrotnie od wielu lat nie tyle nie zmieniają menu, lecz nadal mają jedno tylko danie i są mega oblegani. Jaki jest  zatem sekret tego sukcesu??? Jedni mówią że to ten sekretny sos co podają z mięsem ale dla mnie to nie to, ja uważam że ich sekretem jest autentyczność .  Oczywiście zjemy w Warszawie ( Butchery e Wine)  czy nawet w Krakowie ( Ed Red) świetne steki ale w Relais jest inne  całkiem podejście do całości, bardziej lużne , swojskie, tradycyjne i jakże perfekcyjne wykonane.

Żeby zrozumieć to wszystko jednak trzeba się tam znaleść i zobaczyć na własne oczy jak  działa ta  mega perfekcyjna maszyneria .Ja byłem no i w skrócie wygląda to tak: Po wejściu do lokalu widzimy  tłum ludzi którym towarzyszy  piękna melodia  nieskończonych się francuskich dialogów ,tłuczących  się talerzy i  strzelających korków od wina otwieranych przez kelnerki między nogami. Czekając  przy wejściu warto się jednak  uzbroić  w cierpliwość ,  bo tak naprawdę na pierwszy rzut oka nie widać żadnych wolnych stolików lecz po chwili  Panie kelnerki wołają nas i w magiczny sposób znajdują się dwa miejsca które są tak blisko naszych sąsiadów że dotykamy ich  prawie łokciami.

Zapewne jak  pierwszy raz wpadniecie do Relais to na sto procent będziecie mega zaskoczeni  . Otóż od razu po tym jak zasiądziecie do tego wąskiego i małego stolika , podejdzie do was miła Pani ubrana w czarną sukienkę z białym fartuszkiem i   krwisto czerwonymi pomalowanymi ustami   pytając jakiego chcemy steka i tu właśnie  będzie ZONK??? O co kaman??? Gdzie karta?? Jaki stek? I wtedy dopiero zaczynasz patrzeć na okoliczne stoliki i widząc ze wszyscy jedzą to samo rozumiesz jak by to u nas powiedzieli …… ten KONCEPT. W tym lokalu, jak właśnie wcześniej wspomniałem  jemy tylko jedno danie ( steka ) ,więc nie zostaje ci nic więcej jak określić stopień wysmażenia mówiąc rare albo medium – co to drugie nie jest dobrze odbierane (broń Boże well done). Pierwszego razu jak byliśmy  zamówiłem steka medium i już po minie kelnerki wiedziałem ze żle zrobiłem, ale ona też wiedziała że ja  nowy, że turysta,więc niech mu będzie . Dlatego że turysta oczywiście  dała nam droższa wodę która jak zauważyłem w stołach tubylców nie widniała, ale cóż oni jedli rare ;-). Za drugim razem oczywiście wziołem steka krwistego i nie robiąc głupiej miny przy pytaniu jak bardzo usmażony  zostałem potraktowany jak swojak i w nagrodę dostałem tańszą wodę, to było miłe . Obok mnie tego dnia również zasiadł japończyk i nawet nie wyobrażacie sobie jak musiałem się powstrzymać od śmiechu kiedy to podczas zamawiania  steka ten ów człek poprosił o stopień wysmażenia MEDIUM RARE a kelnerka na to : „Nie Chłopie, tak nie będziemy się bawić !!! ALBO RARE, ALBO MEDIUM 😉

No ale wracając do formuły Relais  po zamówieniu steka    dostajemy małą sałatke z vinegretem i bagietke do tego .Można powiedzieć że to takie czekadełko bo w sumie na Entrekot troche się czeka  a przecież głodni jesteśmy ;-)( sałatka z bagietką wliczona w cenę ).Po zjedzeniu sałatki w idealnym momencie nadchodzi czas na nasz upragniony stek  ale tu znów Zonk!  Pani zabiera ci pusty talerzyk z sałatką i podaje steka pociętego z frytkami na równie małym talerzyku. Pierwsza myśl ?? To my pojedli ;-( . Stek oczywiście bardzo dobry bo z dojrzewanej wołowiny, idealnie wypieczony i podany  z jakże również  świetnymi chrupiącymi frytkami,  lecz jest tylko jeden  problem – mało go. No i tu pewnie zaczelibyście grymasić tak jak ja, bo ten stek 26 euro kosztował a tu tego tak mało, ale po chwili przychodzi Pani z dokładką i wszystko wraca do normy. Relais to duży lokal , dużo w nim ludzi i dlatego stoliki są małe. Logiczne,  do dużego steka z duża ilością frytek potrzebny jest duży talerz, który zajmował by dużo miejsca na stoliku w którym tak naprawdę jest to niemożliwe, więc sprawa została rozwiązana tak, że podają ci małe talerzyki  z połową porcji a półmisek z twoim stekiem czeka cierpliwie na innym dużym stole serwisowym z podgrzewaczem. Sprytne nie???Na  koniec posiłku w Relais na szczęscie mamy wybór;-) Dostajemy kartę z deserami i tym razem jest naprawdę w co wybierać . Suflet, Creme Brulee czy talerz serów to kilka pozycji które warto wybrać a jak już na nic nie mamy ochotę to dostajemy rachunek , bo przecież inni dalej czekają na stolik … 😉

DSC_0215

Po pierwszej wizycie  zaczynasz rozumieć to miejsce i powoli również dociera do ciebie dlaczego jest takie popularne. Nie chodzi o ten genialny stek, czy  te ładne Panie  z czerwono krwistymi ustami czy  chociażby o ten kurewsko dobry sos , NIE!!!! Tu chodzi o to, że to miejsce jest autentyczne – to żaden koncept czy pomysł na szybki biznes to po prostu prawdziwe bistro jak z dawnych lat  i tyle.

Ta knajpka co prawda zyskała już sławę międzynarodową i już coraz więcej się dziś spotyka u niej turystów, lecz nadal jest chętnie uczęszczana przez tubylców. Dla mnie to mega przeżycie i tak na prawdę jestem pełen podziwu że ta formuła jednego dania tak się świetnie u nich przyjęła , bo po za tym nie oszukujmy się, tanio nie było. Stek plus kawa i woda to jakieś 35 euro od osoby. Dwie osoby 70 euro co  w przeliczeniu na nasze złotówki to ponad 300 zł. W Warszawie 300 zł to dość duża suma na wyjście a szczerze  nie znam lokalu który by mielił taką ilość osób co wieczór ze średnim rachunkiem wartości  300 zł . No ale Paris to Paris a Wawa to Wawa…;-).

Podsumując polecam z całego serca Le Relais du Entrecote , bo to naprawdę bardzo ciekawe miejsce . Oczywiscie moja przygoda w Paris nie skończyła sie na Relais ale to dopiero dowiedzie sie przy nast wpisie . Pozdr Chef

 

ps. W Paryzu są tak naprawdę 3 restauracje Relais. Ja bywałem w tej najbliżej mojego hotelu, czyli tej mieszczącej się w Boulevard du Montparnasse  a dokładnie przy  stacji metra Vavin.

DSC_0217

 

 

Wielkanoc 2016

Wraz z nadejściem Wiosny pożegnaliśmy Zimę,  która definitywnie się skończyła.  Nie wiem w sumie czy tak naprawdę można mówić o jej końcu, skoro tak naprawdę początku nawet chyba nie było, bo przecież co to za zima kiedy śniegu niema??. Czy Zima jednak była czy nie, myśle że  już raczej nie ważne, bo wiosennie już się zaczeło robić  a w tym roku szczególnie wcześnie zawitała do nas Wielkanoc. Jak co roku u nas w restauracji w ten wyjątkowy czas musi się pojawić  jagnięcina i tego roku nie mogło oczywiście być inaczej. Naszykowaliśmy dużo dobrego bo również jak w 2015 r daniem głównym będzie Comberek z pieca a dla wielbicieli ragu również i wersja z jagnieciną powróci do łask.  Oprócz  stałych pozycji postanowiliśmy polepić również trochę  małych i dużych pierogów oczywiście z  farszem jagnięcym. Te małe ( Anolini) będziemy podawać w bulionie z jagnieciny a drugie większe (Ravioli) będą podane na gęstym sosie śmietanowym. Oprócz tego na przystawkę udało nam się zdobyć wiosenne salami Mariola  która myśle będzie idealnym początkiem biesiadowania. Deser jak co roku nie może być inny jak Colomba podana z sosem waniliniowym i tak naprawde chyba tyle byłoby na temat naszego menu Wielkanocnego. Co do mnie to nie zostaje mi nic innego jak życzyć wam Wszystkiego Najlepszego na te Święta i dużo, dużżżżżżżżżoooooo   pysznego ;-). Pozdr Chef

Processed with VSCO with a5 preset
Processed with VSCO with a5 preset
Processed with VSCO with a5 preset
Processed with VSCO with a5 preset
Processed with VSCO with p8 preset
Processed with VSCO with p8 preset

DSC_0208

Oleje Green Spoon : 100 % miłości do natury

DSCtr00013
Ostanio udało mi sie zakupić oleje z małej olejarni . Mowa o olejach marki Green Spoon, które powoli stają się popularne  na  stołach  polskich restauracji z uwagi na ich wyjątkowy smak. Co w nich wyjątkowego pewnie pytacie???No wziołem ich pod lupę, bo chce poznać polskie oleje z najlepszej strony a Green Spoon to mój start w kierunku własnie tej przygody.

„Wszyscy kochamy oliwę , ale w 80 % w hipermarketach nie znajdziemy dobre oliwy tylko takie na masową skalę produkowane…”

Dla przykładu jednak teraz zacznę od oliwy. Wszyscy kochamy oliwę , ale w 80 % w hipermarketach nie znajdziemy dobre oliwy tylko takie na masową skalę produkowane ,które są tłoczone z wielu różnych odmian oliwy od różnych rolników .  Jak rozpoznać tą dobrą ??Prawdziwa oliwa ma smak i gorycz co pewnie nie jednemu mogłoby się wydawać dziwne, bo zazwyczaj oliwę wolimy neutralną czy wręcz słodką, ale dobra oliwa stety musi gryzc podniebienie.  Musi mieć aromaty , im długie tym lepsze i musi być gęsta. Oczywiscie tak jak z dobrym winem wszystko zależy od terroir i odmiany owocu lecz jak mamy wybierać sensownie to lepiej unikać wielkich olejarni. Wręcz przekonaniom dobra oliwa nie musi być zielona , to kwestia owocu a osad to dobra cecha bo świadczy o braku filtracji lecz czasami a bardzo często w dużych koncernach oliwę się filtruje a pózniej dorzuca resztki z lepszej partii żęby wszystko wyglądało bajecznie swojsko.

Tak wygląda sprawa w kwestii oliwy , a jak z olejem rzepakowym??? Nie udało mi się znaleść zródeł na temat degustacji rzepaku więc zabrałem się za taką samą ocene jak przy oliwie.

DSC00017

W Polsce najbardziej popularnym olejem jest  rzepakowy ,ale lniany czy rydzowy tez od niedawna zostaje doceniany . Pewnie nie raz smażyliście mięso czy polewaliście sałatke popularnym olejem Kujawskim, ale szczerze- zapomnijcie o  tym .Tu mówimy o produkcie na skale rzemieślniczą  a nie o hektolitrach tłuszczu pakowanego do petu.

Green Spoon w swojej ofercie ma trzy oleje  (te własnie które wczesniej wymieniłem): rzepak, lniany i rydzowy.

„Szczerze ja nie jestem smakoszem orzechów ale jak ktoś uwielbia to na pewno ten  olej pokocha”

Rzepak to chyba najbardziej popularny z całej oferty Green Spoon. Kolor ma złocisty , dość gęsty i z pięknym zapachem orzeszków ziemnych . Szczerze ja nie jestem smakoszem orzechów ale jak ktoś uwielbia to na pewno ten  olej pokocha. Próbowałem tym olejem przyprawić sałatkę , podsmażyć mięso czy zrobić bazowy sos i moim zdaniem na zimno jest najbardziej skuteczny.Mocny aromat , niezła gęstość , jednym słowem super 😉

Drugi olej który spróbowałem od Green Spoon to był olej lniany. Ten olej jest robiony  z nasion lnu i kolor jest bardziej jasny od rzepakowego. Można nawet znależc jakąś odcień zieleni ale ogólnie to taki blado złoty kolor. Zapach również troche orzechowy a konsystencja troche bardziej płynna niż w rzepaku. Smak bardzo specyficzny , trochę ziołowy, również orzechowy ale nie taki arachidowy jak w rzepaku lecz bardziej w stronę orzechów włoskich z ich specyficzną goryczką. Olej charakteryzuje się również ładną cierpkoscią co moim zdaniem jest atutem tei pozycji.

Ostatni i od razu przyznam że  mój ulubiony   z całej trójki  , to olej rydzowy. Ponoć w dawnej Polsce na stole był tylko ten olej, więc uważam go za  bardziej polskiego  niż rzepak. Rydzowy olej niewątpliwie jest najbardziej intensywny w smaku , kolorze i zapachu od reszty którą degustowałem. Ma piękny bursztynowy kolor z pięknym zapachem korzennym. W sumie czuć tez trochę tutaj podsmażonej cebuli i bekonu co moim zdaniem jest genialne. W smaku jest bardzo dobrze zbilansowany i uważam że z całej trójki najbardziej harmonijny.

Wszystkie trzy oleje mają spore różnice ale i również podobne cechy co wnioskuje wspólnym miejscem uprawy roślin( ten sam klimat, gleba). Niewątpliwie widać że to produkt dopieszczony i rzetelnie zrobiony . Na razie nie wystawiam ocen bo to moja pierwsza przygoda z takimi olejami, ale prawdopodobnie będą plasowane dość wysoko.

Podsumując pyszne te oleje z Green Spoon i teraz czekam na nowe próbki z innych regionów Polski które niebawem również mają dotrzeć do Murzasichla. Będę szukał tego co najbardziej smakuje i kto wie czy nie zastąpi mi  moją ukochaną oliwę. 😉

DSC00015

Main Cities of Europe 2016 – czyli gdzie najlepiej zjemy w Warszawie i Krakowie według renomowanego przewodnika Michelin

56dff933a775e_p

I tak oto wczoraj  przeglądając facebooka niezwykle uradowałem się kiedy to kilka  moich kolegów w zawodzie chwalili się ( i słusznie ) kolejnym wyróżnieniem w przewodniku Michelin. Jak wszyscy dobrze wiemy znalesć się w owym czerwonym przewodniku to wielki prestiż dla każdego a druga sprawa  niesie za sobą sławę, pieniądze ale również i ważne zobowiązania .Nie bez przypadku wczorajszym najczęstczym wymawianym nazwiskiem wśród ludzi dobrego smaku było „Camastra”.  Andrea Camastra , szef i współwłaściciel restauracji Senses własnie dostał gwiazdkę Michelin co na pewno jest wielkim sukcesem w Polskiej gastronomii. Ciesze się że mamy drugą gwiazdę, chociaż sądze żę Anrdrea już dawno powinien ją mieć , bo zawsze słyszałem świetne recenzje  od gości którzy go odwiedzali.Trzeba również powiedzieć że powoli Modesto przestaje być nr 1 wsród przewodnika Michelin( nadal jedna gwiadka ) ale nie ma się co dziwić zresztą  ,bo w stolicy otwarto ostatnio naprawdę dużo świetnych restauracji.

Warszawa brnie do przodu ale nie tylko, bo w Krakowie w końcu również udało się uzyskać ważne wyróżnienie jakim jest Bib Gourmand. Najlepiej w stosunku do ceny przypadło jakże już popularnemu Zazie Bistro. Znam to miejsce, niewątpliwie bardzo słuszna decyzja inspektorów Michelin bo na Kazimierzu naprawdę rzadko trafić na coś dobrego w dobrej cenie.Co do gwiazdek niestety w Krakowie ich jeszcze brak chociaż sądzę ze niesłusznie bo Copernicus prowadzony przez Filipkiewicza również zasługuje na coś wiecej niż tylko widelczyki.

Niewątpliwie gastronomia w naszym kraju zaczyna przeżywać oswiecenie lecz nadal brak elitarnych  produktów jakimi mogą się pochwalić włosi czy francuzi. Mysle żę to jest naszym hamulcem co powoduje żę nadal mamy jedynie dwie gwiazdki w kraju mając jakże ilu świetnych kucharzy.Trzeba nad tym pracować i przede wszystkim zmotywować ludzi żebyśmy jedli to co zdrowe i nasze.

Gratuluje wszystkim wyróżnionym i życze jak zwykle samych sukcesów . Pozdr Chef

fot. zródło dzennikpolski24.pl

(http://www.dziennikpolski24.pl/aktualnosci/g/gwiazdka-michelin-dla-drugiej-polskiej-restauracji-bib-gourmand-dla-restauracji-z-krakowa,9481537,17213241/)

Taurasi Nero Ne Riserva 2008 – Il Cancelliere

DSC00061

No i wczoraj naszła mnie ochota żeby otworzyć kolejną WIELKĄ BUTELKĘ ZE SWOJEJ PIWNICZKI 😉 Tym razem wypadło na Taurasi Riserva. To wino zakupiłem od Mojej Italii jakiś czas temu i szczerze zapomniałem o nim trochę , ale teraz nadażyla się okazja żeby go w końcu spróbować .

Taurasi to znane wino z Kampanii, przez niektórych  nazywane  jako” Barolo del Sud „( Barolo południa). No nazwa nie bierze się z nikąd bo szczep Aglianico z z czego robi się Taurasi ma niesamowite możliwosci garbnikowe jak  Nebbiolo( tak samo  zresztą wychodzą z niego niezłe taninowe wina jak i Barolo). Pewnie jak nieraz piliście Aglianico to znacie  moc tego wina, która jest niezwykła. I tak właśnie takim winem niezwykle tanicznym z niezwykłą strukturą jest Taurasi Nero Ne. Jak ktos w restauracji ma ochotę na mega wińsko , czyli takie że mu włosy na głowie stają dęba od samego wąchania do kieliszka to własnie daje mu Taurasi od Cancelliere. Tu mowa o Taurasi BASE który  leżakuje w slawoskiej beczce jakieś 2 lata, ale wczoraj wypiłem coś bardziej eleganckiego, to był eliksir ….. To było Taurasi Nero Ne RISERVA!!!!

W wyjątkowych rocznikach Il Cancelliere oprocz zwykłego Taurasi wypuszcza na świat Taurasi Riserva.

W wyjątkowych rocznikach Il Cancelliere oprocz zwykłego Taurasi wypuszcza na świat Taurasi Riserva. Dłuzsza maceracja owocu i ponad roczne leżakowanie w barrique powoduje że zwykłe,męskie  i agresywne lecz jakże przyjemne Taurasi bazowe zamienia się w elegancką panią. Czuć tutaj nadal czarne owoce , czuć tytoń, proch i czuć też czekoladę gorzką jak w zwykłym Taurasi ale w ustach to już inna bajka. Wino niesamowicie eleganckie, bardzo miękkie i ułożone . Masz wrażenie jak byś pił passito , ale to nie passito tylko Taurasi 😉

DSC00062

To nie wino na co dzień, i na pewno nie dla pierwszego lepszego, który poprosi o nie ładnymi oczkami. To wino to dla specjalnego gościa, na specjalną okazje a na pewno na wyjątkowy dzień( historyczny może ).

Il Cancelliere robi niesamowite wina co już miałem się okazje przekonać na własnej skórze podczas Vinitaly na którym zresztą  otworzył mi kilka butli. Próbowałem Giovanico , kilka roczników Taurasi lecz Riservy niestety nie (i w sumie się nie dziwie). To nie wino na co dzień, i na pewno nie dla pierwszego lepszego, który poprosi o nie ładnymi oczkami. To wino to dla specjalnego gościa( znawce ), na specjalną okazje a na pewno na wyjątkowy dzień( historyczny może ). Ja otworzyłem to wino bo musiałem wiedzieć co mam w piwnicy ale na przyszłość ta pozycja będzie starannie użytkowana.

DSC00064

Oczywiście jak na takiej klasy wino dostępne jest jedynie w najlepszych restauracjach i wine-barach w naszym kraju. Obyście jeszcze trafili gdzieś na ten rocznik bo Taurasi Riserva 2008 zostało wypuszczonych na swiat jedynie 580 sztuk. Zyczę szczęscia. Salut

Trentino Tour : Stage 1 – Górskie drogi i Alta Badia

DSC_0639

W 2015 roku miałem okazje spędzić dwa tygodnie w Trydencie i z tego powodu postanowiłem trochę opisać swoje wrażenia na temat tego,  jakże pięknego regionu Włoch.

Jak zacząć od samego początku to przed wyjazdem do Trydentu starałem się znaleść trochę informacji , bo przecież to nie w moim stylu iść tak o sobie i szukać informacji na miejscu. Szukając trochę w internecie ( visittrentino), przewodnikach w księgarniach czy chociażby dopytując trochę  informacji od znajomych mniej więcej  wiedziałem czego mam się spodziewać. W skrócie wyobrażałem sobie Trydent jako krainę górską , gdzie króluje spokój, tradycja  i przyroda. Dużo się nie pomyliłem, bo  Trydent właśnie taki jest !!!Lecz niestety jednej rzeczy nie wziołem pod uwagę –  skali tego miejsca.

„…wyobrażałem sobie Trydent jako krainę górską , gdzie króluje spokój, tradycja  i przyroda. Dużo się nie pomyliłem, bo  Trydent właśnie taki jest !!!”

Jak rzucimy wzrokiem chociażby na google map to Trydent nie wydaje się tak na prawdę duży ( a jest ogromny ) i tak naprawdę miedzy jednym a drugim większym miasteczkiem jest co prawda średnio jakieś 20 km. Oczywiscie 20 km na autostradzie to nic ,lecz na krętych i stromych górskich dróżkach uwierzcie mi że to cała wieczność.

brunico moena

 

Pamietam właśnie ze podczas naszego wyjazdu  pomyslałem (głupio wtedy ) żeby ominąc autostrade i pokierować się górskimi drogami. Pomysłałem że fajnie będzie , bo widoki super, bo zobaczymy miasteczka itp. To był jednak nie za dobry  pomysł, szczególnie w moim przypadku. Z granicy austryjackiej  niedaleko Lienz kierowaliśmy się dość niezłą drogą do Bolzano, pózniej jednak  pomyślałem żeby  własnie skócić wszystko w Brunico i odbić na Corvarę a tam znów dalej w kierunku Moeny gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.  Powiem tak  : z Brunico do Moeny bedzie coś ponad 100 km i tak naprawdę google maps pokazywał ze powinniśmy jechać jakieś dwie godziny , ale tak naprawdę jechaliśmy ponad 4 godziny. Dokładnie tak 100 km w 4 godzin co wychodziło średnio 25 km na godzinę( ale robiliśmy dwa postoje 15 min ).

„…20 km na autostradzie to nic ,lecz na krętych i stromych górskich dróżkach uwierzcie mi że to cała wieczność.”

DSC00127 DSC00126

To była moja pierwsza wpadka  w Trentino ,czyli to ze tutaj drogi są niezwykle kręte i niebezpieczne. Oczywiście dla mnie, jako kierowcę vana ( Mercedesa Vito ) nie za wygodnie  się jechało, ale znów innym jak np.  motocykliści mieli tutaj niezłą frajdę. Przez cały czas jak jezdziłem po tych górskich trasach z zazdroscią patrzyłem jak motocykliści mnie wyprzedzają i z utęsknieniem  czekają na następne „tornante” ( zakret o 180 stopni ) żeby znów się „położyć” jak to w ich slangu  . Dla nich  tornante   był elementem pożądanym, ja znów przejeżdzając ich ponad 300 w czasie   mojej przygody w Dolomitach miałem  ich  serdecznie dosyć.(No ale mój błąd , trzeba było wziąść 500 i tez bym zaszalał na tych dróżkach ale niestety wyszło jak wyszło.)

Ogólnie  narzekałem  na te drogi, ale z drugie strony to raj dla motocyklistów i nie tylko, bo można było spotkać również tu wiele sportowych samochodów ciągnącym pod górę z niezłym rykiem silnika  czy chociażby  wielu rowerzystów co stawiali sobie za cel niezłą górkę.

Nie było tak żle w sumie z tą jazdą, bo z czasem automatycznie nauczyłem się pokonywać zakrętasy dość łągodnie moim vanem, ale w przyszłości raczej bym chyba z niektórych tras zrezygnował bo były na prawdę na skraju przepaści.

W Dolomitach jeśli chodzi o drogi warto pamiętać ,że te wyjątkowo strome i kręte prowadzące zazwyczaj na jakiś szczyt,  który pewnie jest na wysokości ponad 2000 m n.p.m( bo tam  drogi własnie na takiej wysokości są) nazywają się „Pass0”. Jak jesteści motorem czy niezle zawrotnym samochodem to warto takich dróg szukać bo dadzą wam niezły wycisk adrenaliny. Jeśli znów wolicie spokojną jazdę to  lepiej  takich dróg unikać. Oczywiscie są miejsca jak Cortina gdzie tylko takimi passami dojedziemy na miejsce ,więc tak naprawdę wtedy nie mamy wyboru, ale w innych przypadkach warto dorzucić jakieś 30 km na innej trasie żęby być godzine wczesniej na miejscu  Druga sprawa jeśli znów trafimy  na takie passo to nieuniknione będą własnie tornanti.Trzeba na nich szczególnie uważać bo czasami są wyjątkowo ciasne i strome co wiele razy zdarzyło mi się ( szczególnie na początku ) je po prostu scinać zajezdzając na  przeciwny pas. Zazwyczja srednio jest ich od 15 do 30  . Ja własnie zjedzając z Corvary w Alti Badi  pamiętam że naliczyłem ich chyba 33. Fajne że każde tornante jest ponumerowany i jak będziemy zjezdzać przykładowo ze szczytu gdzie pierwszy tornante ma 33 nr to wiemy  tak na prawdę ile bedzie ich jeszcze czekało na nas na dole.

„…jeśli chodzi o drogi warto pamiętać ,że te wyjątkowo strome i kręte prowadzące zazwyczaj na jakiś szczyt,  który pewnie jest na wysokości ponad 2000 m n.p.m ( bo tam  drogi własnie na takiej wysokości są) nazywają się „Pass0″”

No dużo objechaliśmy tak naprawdę dróg kretych  w tym Trydencie  , ale mimo przelotnych nerwów i tak było warto   . Bedać na ponad 2000 km nad poziomem morza autem człowiek ma wrażenie jak by był na Giewoncie , z tą różnicą ze tu wsiadamy w auto i jedziemy dalej. Niewątpliwie najpiękniejszym miejscem który zdobyłem  samochodem była Corvara w Alta Badii. Na samej górze mimo ze na dole było ponad 15 stopni dalej lezał biały snieg O widokach nie wspomne bo były niesamowite , a najfajniejszą rzeczą oprócz widoków jaką pamietam to przydażyła się nam jak  zjezdzaliśmy ze szczytu, bo  swistaki przebiegały nam droge. Szczerze nigdy wczesniej nie widziałem swistaka , chociaż troche sie nachodziłęm  po Tatrach, lecz tu w Dolomitach niesamowicie łatwo na nie trafić i przechodzą przez drogę notorycznie jak u nas koty ;-).

„Niewątpliwie najpiękniejszym  miejscem który zdobyłem  samochodem była Corvara w Alta Badii.”

DSC00476

Zjezdzając powoli ze szczytu zastanawiałem się gdzie u nas w Tatrach są takie drogi i tak naprawdę jedyna która może sie równać z tym wszystkim to Oswalda Balzera prowadząca na Łysą Polane. To jeden z wielu argumentów które potwierdza skalę tego  miejsca, bo jeśli u nas mamy jedną trasę asfaltową  górską to tam jest ich ponad 30.

Pierwszego dnia dojechaliśmy niedalego Moeny w hotelu mieszczącym sie na passo San Pellegrino prowadzącym do Monte Civetta. Przyjechaliśmy póżnym wieczorem koło 23 , na szczęscie gospodarz mimo że spodziewał się nas o 18 czekał cierpliwie i ciepło nas przywitał. Zjedliśmy coś małego co nam uszykował i poszliśmy spać. Jutro czekała nas podróż piesza, mieliśmy dość samochodu (  zresztą niema się co dziwić po 15 h samochodem ;-), chcielismy poczuc prawdziwa aure tego miejsca spacerując po pięknych dolinach u stóp Dolomitów.

DSC00675

Pinot Noir ” Valoban Melto” St. Andrea 2009

Processed with VSCO with a5 preset

Jak usłyszymy słowo Pinot Noir ,to pierwsza rzecz jaka nam  przychodzi  do głowy to Burgundia. Dalej może Alzacja, Szampania a niektórym nawet świta bardzo modna ostatnio Nowa Zelandia. Oczywiście Pinot Noir uprawia się też we Włoszech i Polsce co zresztą jednego opisywałem jakiś czas temu na blogu tutaj. Tak naprawdę często się obsadza Pinota, bo jeśli trafi na swoją miejscówkę to potrafi dać niezwykle finezyjne wina. Jak wspomniałem Burgundia daje swietne Pinot , Franciacorta też nie gorsze, ale mało kto wie że na Węgrzech a dokładnie  w Egri Pinoty wychodzą wyśmienite.

I tak własnie dzieki Sławkowi z Interwin ostatnio dałem sie namówić na Pinota z Egrii. Mowa oczywiście o Valoban Melto z reki winnicy St.Andrea który od razu przyznam że zrobił na mnie duże  wrażenie. Nie piłem co prawda wielkich burgundzkich nazwisk Pinot Noir, ale wyobrażam sobie że tak własnie one smakują  jak te z reki St. Andrea. Valoban Melto jest niesamowicie soczysty i pieprzny. Dużo w nim swieżości co ponoć nielicznym sie udaje wycisnąć z tego szczepu. Wino bardzo przyjemne i eleganckie. Te delikatne taniny pojawiające się  na końcu przypominają mi takie Barbaresco które ostatnio piłem z Neive. Myśle że ten Pinot zasługuje na duże brawa. Ciekawe jak wyglądają inne wina z ręki St.Andrea, bo skoro Pinot taki robią, to niewątpliwie inne wina również mogą nieżle zaskoczyć. Bedę na nie polował ( i oczywiście opisze ) 😉

Processed with VSCO with s2 preset
Processed with VSCO with s2 preset

Historia Roślin Jadalnych – Jarosław Molenda

Processed with VSCO with c2 preset

Nie jeden raz historia pomagała mi lepiej zrozumieć okoliczne przyzwyczajenia żywieniowe, które dla kogoś który ich nie zna mogą się okazać bardzo dziwne. Dla włocha wypicie capuccino po obiedzie czy zjedzenie  deseru przed posiłkiem może być niewiarygodnie przedziwną  sytuacją lecz to wszystko usprawiedliwia klimat, dawne zwyczaje i oczywiście odmienny tryb życia. Wiele ostatnio wgłębiam się w historie , bo nadal są rzeczy które pozostają dla mnie niezrozumiałe i ciągle szukam rozwiązania. I tak szukając tu i tam pewnego razu w księgarni zaciekawiła mnie ta książka która do dziś ciesze się że ją posiadam w mojej półce z kulinariami. Mowa oczywiście o „Historii Roślin Jadalnych” którego autorem jest podróżnik i smakosz Pan Jarosław Molenda. Ta ksiązka to taka pozycja która myśle że  każdy miłóśnik dobrego jedzenia powinien przynajmniej raz przeczytac w swoim życiu. Takie ciekawostki że cukier kiedyś nazywało  Indiańską Solą i kosztował tyle co dziś najdroższy kawior czy ze w Polsce hodowano jedwabniki do tworzenia jedwabnych szat to tylko niektóre z niesamowitych rzeczy jakich się od niej  dowiemy. Autor prowadzi nas przez fascynujący świat wielkich odkryć jak piwo czy rhum wszystko dogłębnie analizując. Szczerze przyznam że sam po przeczytaniu tej lektury byłem wielce zdziwiony jak bardzo jedzenie potrafiło zmienić nasze losy  .  Wojny czy dobre stosunki między państwami często gęsto były uzależnione właśnie od jedzenia. Niewątpliwie jedna z ciekawszych lektur jakie ostatnio udało mi się przeczytać i  polecam każdemu kto również tak jak ja jest ciekaw jak jedzenie odmieniło nasz  świat.  PG