Notice: Function _load_textdomain_just_in_time was called incorrectly. Translation loading for the all-in-one-seo-pack domain was triggered too early. This is usually an indicator for some code in the plugin or theme running too early. Translations should be loaded at the init action or later. Please see Debugging in WordPress for more information. (This message was added in version 6.7.0.) in /home/cheflab/domains/chef-lab.pl/public_html/wp-includes/functions.php on line 6114
CHEF LAB - blog szefa kuchni restauracji Lechalet w Murzasichlu - Page 6

Sicilia Tour: Stage 6 – Siracusa

Syrakuza to jedno z tych miast jakie na pewno warto zobaczyć będąc na Sycylii. To stąd był Archimedes a po nim, wiele  artystów (również i polskich) czerpało inspiracje do swoich dzieł.

Jak do Syrakuzy pojedziecie samochodem , polecam zaparkować samochód na parkingu molo Sant Antonio. Dojazd do niego jest dość wygodny ( nie przez miasto ) a druga sprawa jest z niego naprawdę blisko do Ortygii czyli wyspy gdzie mieści się stare miasto. 

Syrakuzę można podzielić na dwie części: nową i starą. Moim głównym punktem zainteresowania była stara część z uwagi na wielokulturowość, jaka została tutaj zachowana. Kościoły, ulice i budynki mieszkalne są do dzisiaj świadectwem twórczości greków arabów i rzymian. Nie sposób nie docenić to miasto za piękne wąskie uliczki, duże place z kościołami i pięknym widokiem na morze jońskie z każdej strony.

Idąc od parkingu, gdzie zostawiliśmy samochód , najlepiej się kierować przez most św Łucji i tam na wprost po kilkudziesięciu metrów ukaże wam się najbardziej cenny zabytek w całym miescie – Światynia Apollina. Co prawda niewiele z niej zostało i to co jest, nie za dobrze jest zakonserwowane, ale z małą wyobraźnią i  kierując wzrok szczególnie na ostatnie stojące kolumny, można sobie  wyobrazić potęgę tej budowli.Warto wiedzieć, że są to ruiny najstarszej budowli w stylu doryckim na całej Sycylii i datowane są na  VI w. Na pewno to, co od razu rzuca się w oczy to brak dużego zainteresowania tym obiektem ze strony miasta. Na dobrą sprawę, zabytek  jest tylko ogrodzony płotkiem dookoła i poza tym znajduje się tylko jedna mała tabliczka z której mało co w ogóle można przeczytać. Szkoda trochę, bo uważam, że obiekt takiej rangi powinien  być lepiej waloryzowany, tutaj ma się wrażenie jak by wręcz był niepotrzebny .

Zauważyłem , że  na Sycylii mnóstwo jest takich obiektów na które nie zwraca się dostateczną uwagę a kolejnym przykładem to źródło Aretuzy. To tutaj wielu artystów czerpało inspiracje do swoich twórczości i gdyby nie fakt, że podczas mojej wizyty było pełno śmieci dookoła , rzeczywiście przyjemnie byłoby tam zostać trochę dłużej.Źródło jest obecnie miejscem spotkań dla mieszkańców miasta, związane z nim jest wiele legend i powieści, tutaj można powiedzieć z całą pewnością, że Syrakuza tętni życiem .  

Od źródła warto pokierować się w stronę tarasu , piękne tutaj można podziwiać widoki na morze, a jak i tym się nasycimy warto również się przespacerować  uroczymi dróżkami w centrum wyspy. Na Ortygi mnóstwo jest małych wąskich uliczek z przepięknymi mini dziedzińcami ( z mojej strony to było najbardziej przyjemną rzeczą jaka mnie tu spotkała).Na pewno podczas spaceru zaliczycie kilka przepięknych placów jak Piazza Duomo czy Plac Archimedesa, warto zajrzeć również po drodze do kilku kościołów a na pewno do Katedry, która swoją budową świetnie ukazuje dzieje miasta . Ostatecznie mieści się tutaj również kilka muzeów w tym papirusu, Archimedesa i lalek – jeśli macie czas to można z tych atrakcji również skorzystać. 

Ogólnie rzecz biorąc, muszę przyznać, że  Ortygia trochę mnie rozczarowała . Nie  z uwagi na brak ciekawych zabytków, czy uroczych miejsc, lecz bardziej w kwestii braku waloryzacji tego co mają. Miasto ma naprawdę wielki potencjał, mnóstwo tutaj jest zabytków, pięknych miejsc i turystów a jednak nie dba się o to co najważniejsze. Mimo tego dosć dużego mankamentu i tak Syrakuza na pewno zostaje punktem obowiązkowym będąc na Sycylii . Saluti Chef

Wielkanoc 2020

Nigdy w życiu by mi nie przyszło do głowy że kiedyś będę musiał zamknąć restaurację i to tak z z dnia na dzień. Koronawirus był dla mnie wielką niespodzianką ale chyba nie tylko dla mnie. Wiem że teraz nadejdzie trudny czas szczególnie dla branży turystycznej , trzeba się zorganizować i pomyśleć co zrobić dalej.

Od samego początku ogłoszenia epidemii w kraju wiedziałem, że trzeba zmienić nasz system pracy. Z restauracji serwującej dania wyłącznie na miejscu teraz ,musimy całkowicie przekształcić nasze receptury i dostosować je tak, żeby można było je zregenerować w domowych warunkach. Jest to duże wyzwanie, ale do zrobienia.

Mamy to szczęście, że jesteśmy małą firmą rodzinną, zmiany są pracochłonne, ale nie powodują nam wielkich problemów. Jesteśmy elastyczni i wiem, że i z tym wyzwaniem sobie poradzimy.

Ostatnio mówi się dość sporo o wspieraniu gastronomii i branży turystycznej w ogólnym znaczeniu, ale ja głównie prosiłbym o jedno: Nie wyjeżdżajmy i spędźmy te święta w domu . Wiem, że mam to szczęście, że mieszkam na wsi i mam ten luksus, że mogę wyjść z psem na spacer . Wiem również, że wychodząc na takie sąsiednie pole i nie mając kontaktu z nikim, nie narażam nikogo niepotrzebnie. Ostatnio szczerze przestałem nawet oglądać dzienne statystyki ile osób umiera w Europie i ile jeszcze walczy o życie podłączonych do respiratorów – to już zaczyna być bardzo przykre.Wiem że wiele osób nie boi się choroby i to też rozumiem bo nawet ja, będąc w sile wieku nie mam powodów do obaw. Mimo tego nie powinniśmy być samolubni i warto by było pomyśleć też o innych.

W te Święta nie życzę wam Radości , bo raczej trudno zapomnieć o tej całej sytuacji , lecz głównie życzę wam cierpliwości. To czas kiedy każdy z nas musi znaleźć sposób, żeby wykorzystać ten przestój w najlepszy sposób. Pomagajmy innym, szukajmy rozwiązań na problemy i przede wszystkim nie krzywdźmy innych. Prędzej czy później nadejdą lepsze czasy, wierze w to… Pozdrawiam PG

Timorasso czyli brzydkie kaczątko wśród białych win

Kilka ładnych lat temu jak pierwszy raz spróbowałem tego wina miałem mieszane odczucia. Nie znałem tego szczepu – zresztą mało kto go znał i nie miałem pojęcia że dopiero zaczyna rozwijać swoje skrzydła.

Miałem swego czasu możliwość degustacji kilka świetnych biały win z Gruzji. Szczerze przyznam że jeśli mowa o białych winach w stylu długiej maceracji uznaje ten kraj za czołówkę. Robią świetne wina celowo utlenione, które dojrzewają w amforach i latami zyskają naprawdę bardzo wiele. Nie każdy oczywiście doceni wino z amfory , ma swoje specyficzne walory i to niektórym może przeszkadzać.

Timorasso na szczęscie jest winem bardziej w nowym stylu , wyrafinowany ale nadal z pazurem. Sławę zawdzięcza jednemu winiarzowi w całej Alessandri który w niego uwierzył , mowa o Walter Massie. To on wypromował Timorasso i to on od samego początku wierzył w potencjał tego niesamowitego grona. Wielu jego kolegów winiarzy niestety nie skusiło się na wprowadzenie do swoich winnic tego szczepu, było wtedy to zbyt ryzykowne ( Timorasso ogólnie daje mniej wina i wymaga więcej uwagi niż popularne w tym regionie Cortese) . Zakład Massy jednak sie opłacił, wino jak sie okazało latami zyskuje na złożonosci, staje się bardziej szlachetne i to teraz zaczynają doceniać nawet światowej sławy koneserzy.

Dzisiaj Timorasso tanio już nie kupimy, prestiż tego wina wywindował do góry, ale ja miałem to szczęście, że kupiłem kilka butelek jeszcze w czasach kiedy to wino nie było do końca znane . Co 2 – 3 lata otwierałem jedną butelkę w celu sprawdzenia jak przebiega ewolucja i szczerze musze przyznać że z roku na rok było coraz lepsze . Dzisiaj moje ostanie butelki mają ponad 10 lat i po ostatniej degustacji z zeszłego miesiąca jestem w stanie stwierdzić, że to wino osiągnęło mistrzostwo świata. Niezwykle bogate w nosie , pachnie macierzanką, kwiatem szałwii i plastrem miodu który jest typowym ewolucyjnym aromatem dla tego grona. W ustach to wino zyskało niesamowitą elegancje jakiej najpierw nie miało – dużo tutaj mineralnosći i aromatów balsamicznych związanych oczywiście z terytorium z którego pochodzi. Niewątpliwie to z wino wiekiem zyskał szyku i z brzydkiego kaczątku przerodził się przepięknego łabędzia.

Obecnie mogę z całą pewnością potwierdzić że to jedno lepszych win jakie piłem w życiu . Takie wina to naprawdę skarb i takie wina będę wam polecał. Ostateczny morał tej bajki to taki, że jak macie Timorasso na półce w sklepie to kupujcie w ciemno, ale nie pijcie od razu. Salut Chef.

Eskalopki w sosie cydrowym

Dzisiaj chciałbym się z wami podzielić przepisem, który bardzo często wykorzystuje w swojej kuchni – mowa o eskalopkach.

Z uwagi że wirus COVID 19 zmusił nas do izolacji , warto trochę również w tym domu cos dobrego ugotować. Przepis który wam podam, jest trochę zmodyfikowany w odróżnieniu od tego, który obecnie stosuje w swojej restauracji . Celowo tak go zmieniłem z uwagi żeby było prościej. Jak dobrze wiemy w gotowaniu nie tylko liczą się składniki, lecz także umiejętności i doświadczenie. Tutaj postaram sie wam uprościć sprawę, co finalnie powinniście już za pierwszym razem ugotować pyszne eskalopki .

Składniki

Dla 2 osób będziemy potrzebowali :

  • 500 gr filetu z indyka
  • 100 gr masła dobrej jakości ( 50 gr do smażenia, 50 gr do sosu)
  • 50 gr oleju neutralnego ( z wysokim punktem dymienia)
  • trochę mąki
  • szklanka bulionu wołowego lub cielęcego
  • butelka dobrego cydru
  • sól

Zmiany

Jak widzicie składników jest mało i takie przepisy lubię :). Co do zmian to w swojej restauracji używam do tego przepisu cielęciny, ale z uwagi że jest ona mniej dostępna w detalu, dla was wybrałem indyka, który też świetnie się sprawdzi (indyka mniej trudno wysuszyć niz cielęcinę, która jest bardzo wrażliwa na temperaturę). Ze zmian również dałem cydr zamiast wina z uwagi, że nie łatwo znaleźć dobre i tanie wino do gotowania( zwykłe tanie wina w marketach mają za dużo alkoholu a ten powoduje gorycz ). Cydr jest bezpieczny alkoholowo i na pewno zostawi całemu daniu bardzo przyjemny owocowy posmak.

To zaczynamy.

Radzę jako pierwszy etap , otworzyć lekko schłodzony cydr i napić się szklaneczki .Primo sprawdzimy jego jakość , secundo aperitif już mamy zaserwowany :). Wracając do dania bierzemy indyka, myjemy filet pod bieżącą wodą i na koniec suszymy papierowym ręcznikiem. Kroimy go na plastry około pół centymetra i cienko ubijamy( do tego celu możemy użyć grubszej folii , wtedy mięso sie nam nie rozerwie) . Takie płaty mięsa, które prawie prześwitują, obtaczamy w mące i dajemy na lekko rozgrzanej patelni gdzie wczesniej rozpuściliśmy olej z masłem. Ogólnie najlepiej byłoby użyć samego masła klarowanego, ale nie każdy ma to pod ręką, wiec olej w połowie z masłem tez będzie dobrym rozwiązaniem (taka mieszanka będzie bardziej odporna na przypalenie niż samo masło ).

Zaczynamy smażyć mięso i w momencie jak widzimy że już brzegi nabierają koloru ( czyli są upieczone ) obracamy mięso i posypujemy solą . Smażymy jakieś pół minuty i później polewamy całość około szklanką cydru . Odparowywujemy cydr i dalej podlewamy znów szklanką bulionu.

Po 30 sekundach wyciągamy mięso i układamy na talerzu. Sos który nam został na patelni nadal mocno gotujemy żeby sie nam zredukował. Na koniec dodajemy odrobinę masła w celu dodanie aksamitności sosowi i polewamy nasze mięso na talerzu. Podajemy do stołu.

Uwagi

Jak widzicie przepis jest bardzo prosty , jedynie na co trzeba zwrócić uwagę to 2 rzeczy:

  • Jak smażymy mięso na początku, nie możemy za bardzo dopuscić żeby sie zrumieniło. Ogólnie dobrze zrobione eskalopki nie powinny być zrumienione tylko delikatnie ugotowane. Lepiej wybrać mniejszy ogień i dłuższy czas smażenia niż odwrotnie.
  • Po obróceniu mięsa również należy pilnować żeby nie przesadzić ze smażeniem . Indyk na szczęście jest bezpieczny z uwagi że nawet jak sie go przegotuje to nadal będzie miękki. Z cielęciną jest o wiele gorzej. Ogólnie jak byście chcieli koniecznie zrobić cielęcinę ,to radze zastosować zasadę smażenia na różowo. Czyli gotujemy mięso tak żeby było lekko surowe a pózniej ono dochodzi do siebie już na talerzu. Na początek polecam indyka, później może jak będziecie bardziej wprawieni to próbujcie z cielęciną.

Do dzieła

Tyle z mojej strony, teraz mamy idealny czas na podszkolenie swoich umiejętności kulinarnych, więc do dzieła!!! Już niedługo podrzucę wam również przepisy niedostępne w menu Lechalet, które wykorzystuje na co dzień dla przykładu na zwykłym pracowniczym obiedzie (tak zwane familijne przepisy , mega ekonomiczne, super smaczne i zero waste ). Do usłyszenia i miłego gotowania.

Le Chalet w twoim domu

Moje przepuszczenia, że posiedzimy w domu ponad 2 tygodnie jednak sie potwierdziły. Dzisiaj na dobrą sprawę ciężko być optymistą , mało kto wie, jak to wszystko sie potoczy, nie ma więc co wróżyć z fusów , trzeba podejmować decyzję co dalej .

W Lechalet postanowiliśmy, że skoro i tak siedzimy w domy i skoro i tak ciągle gotujemy, ruszymy z projektem „Lechalet w twoim domu”. Jak dobrze wiecie, nie było u nas nigdy możliwości zabrania dań na wynos i dyktowane było to tym, że nasza dania smakują najlepiej tylko od razu po przygotowaniu. Teraz jednak jak nie mamy takiej możliwości, pracujemy nad tym, żeby przygotować takie danie ,które moglibyście sobie odgrzać w domu na przykład w piecu czy mikrofalówce.

Jest to naszym zdaniem jedyna słuszna opcja z uwagi, że moglibyśmy tez wam dawać na wynos te dania co zawsze serwowaliśmy, lecz one na pewno straciłyby dużo smaku podczas dostawy a my tego byśmy nie chcieli.

Nie ukrywam że robimy dużo prób i błędów ostatnimi czasami, ale powoli udaje nam się wymyślić coś co będzie dobrym rozwiązaniem na ten trudny czas. Idea jest taka że danie musi być nadal takie smaczne jak było lecz z uwagi na brak obsługi z naszej strony powinno być tańsze i co najważniejsze z możliwością regeneracji w domowych warunkach. Ogólnie mogę powoli zdradzić że będą to dania pakowane na tackach alumiowych, tak że po otwarciu wrzucicie do piekarnika na 10 min i danie gotowe. Większość to będą prawdopodobnie dania typu zapiekanki ( lasagne, parmigiana, gnocchi , makaron zapiekany) lecz pracujemy ostatnio również nad mięsami które będziemy gotować metodą sous vide i tak zamknięte w worku danie wystarczy będzie wrzucić na 10 min do gorącej wody . Ogólnie właśnie nie dawno ruszyliśmy z tymi pomysłami – do teraz głównie skupialiśmy się na deserach:)

Od dzisiaj właśnie macie możliwość zakupu deserów które podawaliśmy w naszej restauracji . Różnica to taka że zamieniliśmy je w formie większego formatu które idealnie sprawdzą się w rodzinnym domu.Do wyboru jest Tiramisu, Panna Cotta i jako totalne nowości Tort Czekoladowy „Tenerina” z 70 procentową czekoladą belgijską i świetny Tort Ryżowy który jest rzadko spotykany nawet we Włoszech. Niedługo pojawi się też Tort Pavlowa o smaku kawy i jak dobrze pójdzie przed Wielkanocą dołączymy jeszcze dwa ciekawe propozycje.

Z innych rzeczy przez ten czas robiliśmy również kilka prób z pieczywem. Nieuniknione, że niedługo w konkretny dzień będziemy wypiekać dla was również chleb i kto wie czy jak będzie duże zainteresowanie nie postanowimy go upiec tradycyjnie w piecu drzewnym. Nie będzie na pewno to pieczywo które jedliście zawsze w naszej restauracji (z samej mąki pszennej) z uwagi że miało ono krótką trwałość. Będą to raczej chleby na bazie mąki żytniej , semoliny czy ziemniaków które to spowoduja że chleb utrzyma się nawet kilka dni.

Czeka nas na pewno dużo pracy, z trybu restauracyjnego teraz musimy przejść w tryb cateringowy. Wiele dań wymaga modyfikacji, ale damy rade. Pragnę jeszcze tylko dodać że choć modyfikujemy nasze dania pod tym względem żeby mogły zostać dostarczone na wynos i utrzymywały się dłużej w warunkach chłodniczych to wcale nie oznacza że uzywamy gorszych składników. Nadal gotujemy z tego co najlepszego mamy w naszym magazynie i mamy to szczęście, że przed samą pandemią zdarzyliśmy pojechać jeszcze raz do Włoch.

Ostatecznie przypomnę, że zamówienia możecie składać codziennie na 600-021-001 od 12 do 17.( nawet w niedzielę ) Na chwile obecną sprawa wygląda tak że zamawiacie i odbieracie osobiście, ale możliwe, że niedługo powyżej pewnej sumy będziemy wam również dowozić zamówienie pod same drzwi. Ciągle również z uwagi na duże zainteresowanie poza Podhalem sprawdzamy możliwość wysyłanie paczek paczkomatem. ( mowa tylko o konfiturach, syropach i sosach )

Ogólnie teraz najważniejsze to ograniczyć wychodzenie z domu do minimum. Na blogu powoli będę wam również udostępniał kilka szybkich przepisów, które na pewno przydadzą sie w tym wyjątkowym czasie. Zdrowia i cierpliwości życzę , wiem że damy radę. Pozdrawiam Chef

La Scienza in Cucina e l’Arte di Mangiar Bene – Pellegrino Artusi

Una posizione importantissima che racconta la storia della cucina italiana. Lo ritengo un libro obbligatorio nella biblioteca del cuoco professionista ,sicuramente per un appassionato di cucina sara un valido aiuto.

Lo affermo che non e stato facile leggerlo cosi come si fa con certi libri di cucina. Le ricette sono abbastanza lontane dai nostri tempi e pur la lingua e molto specifica. E un libro sicuramente quale ci porta in lontani ricordi , come si cucinava tanto tempo fa.

Una volta cera sicuramente più tempo e si nota specialmente leggendo alcune ricette che come minimo devi farti trovare mezza giornata . Sicuramente non c’erano neanche gli attrezzi di oggi e ritengo che le materie prime forse erano molto meglio (poiché ho notato che l’Artusi poco marinava la carne e poco anche la condiva).

E molto interessante notare come certe ricette antiche, oggi sono state modificate e forse non del tutto giustamente.

Questo libro e un ricordo ma anche una importante conferma come la cucina italiana anche tempo fa fu non del tutto semplice e banale come certi pensano. Le ricette sono spiegate molto bene e in più interessante e il modo in cui sono spiegati certi ingredienti .Vi dirò che sono rimasto veramente stupito dalla passione con quale e stato scritto questo libro.

.Importante sottolineare che La Scienza e stata la prima guida universale della cucina italiana. Disponibile allora in ogni casa non mi stupirei, se molte nostre nonne anno creato la loro ricetta ideale partendo infatti da questo libro.

Alla fine vi invito a leggere questa opera dalla prima a’ultima pagina. Sono 790 ricette quali tranne una ( che non vi dico) sono state approvate e garantite dal mitico e grande buongustaio quale era il Pellegrino Artusi.

Rakiety Śnieżne – pieszo na śniegu pod Tatrami

Rakietami śnieżnymi przyznam się szczerze, że zafascynowałem się dość przypadkowo. Głównie kojarzyłem ten sprzęt z czymś czego już dawno się nie używa i  odeszło do lamusa. Jako nastolatek poznałem rakiety dzięki  starym filmom – tam Eskimosi używali rakiet głównie do pokonywania niekrótkich dystansów i w większości wypadków były to proste konstrukcje z gałęzi i siatek rybackich.

 Nie tak dawno jeden z moich gości przyznał się, że przyjeżdża w Tatry pochodzić w rakietach. Akurat miałem w planach też zimą pochodzić trochę  po górach  i temat rakiet bardzo mnie zaintrygował.

Niewątpliwie dzisiaj jeden z najbardziej popularnych sposobów turystyki  w Tatrach zimą   są skitury. Taki zestaw specjalnych nart  wraz z lekkimi butami i specjalnymi fokami pozwala  wejść na ulubiony szczyt bez problemu. Szczerze przyznam się, że zastanawiałem się nad zakupem takiego sprzętu, lecz jak się okazuje skompletowanie dobrze dopasowanego zestawu wcale nie jest łatwą sprawą .Druga sprawa to fakt że  podstawowy zestaw skiturowy z tego co wiem zaczyna się od 1500 zł a jak chcemy jeszcze dodatkowo uderzać dość wysoko to niezbędne staje się plecak z abs i detektor lawinowy.

Do zimowego chadzania  po Tatrach mogą posłużyć też bardziej delikatne narty biegowe zwane  backcountry . Jak się okazuje, takie szersze biegówki dobrze sprawdzają się poza trasą, lecz jednak zjechać ze stromego zbocza jak skiturami raczej będzie ciężko.  

Można oczywiście całkowicie zrezygnować z nart i iść na żywioł korzystając jedynie z dobrych butów i ochraniaczy (stuptutów)  , lecz jak mamy dość grubą warstwę śniegu  sami wiecie że to nie będzie nic przyjemnego

W tym wypadku zastanawiam się szczerze, jak to się stało że mało się dzisiaj mówi o rakietach śnieżnych. Ogólnie jest to bardzo lekki sprzęt, który łatwo przypniemy do plecaka i co najlepsze  kupimy już za 300 zł. Rakiety nie wymagają specjalnej instrukcji i naprawdę potrafią ułatwić nam podejście w niektórych miejscach.

Jako już szczęśliwy użytkownik rakiet dodatkowo  podpowiem żę dzisiejsze rakiety są naprawdę niesamowicie zawaansowane technologicznie,  Do dyspozycji mamy naprawdę wiele modeli, które sprawdzą się w każdym terenie i przy każdym rodzaju śniegu. Dla przykładu ja korzystam z modelu TSL 438 Up e Down który został stworzony idealnie do pokonywania stromych podejść górskich. Wierzcie mi lub nie ale takie rakiety mają z przodu podobne zęby jak raki i podobnie mocno potrafią trzymać się podłoża. Nie miałem szczerze jeszcze okazji wykorzystać je na bardzo stromych podejściach, lecz pod dość sporym nachyleniem szło się naprawdę dobrze i pewnie. Myślę, że nie problem znaleźć idealny model dla siebie, w sklepie specjalistycznym też na pewno obsługa doradzi jaki model będzie najlepszy.

Ostatecznie nie ukrywam, że jako wielki pasjonat tego sprzętu liczę na to że rakiety będą coraz bardziej popularne w naszym kraju. W Alpach jest to podstawowy sprzęt podczas wędrówek poza szlakiem i  dziwie się trochę, dlaczego u nas tak nie jest. Namawiam was gorąco do spróbowania tego wyjątkowego sportu, chodzenie po świeżym puchu to wielka frajda, którą na pewno pokochacie.

Moscato d’Asti czyli słodycz która włochom zazdrości cały świat.

Na pewno nie raz słyszeliście o Moscato D’Asti – słodkie, lekkie bardzo przyjemne wino, które nie da się po prostu nie pokochać .

W Piemoncie nie ma bardziej popularnego białego wina, uprawia się go na ponad 9 tysiącach hektarów i po Barberze jest najbardziej uprawianym gronem w tym regionie.

Podobnie jak Barolo dzisiaj Moscato jest winem z Langhe, które podbija serca wielu pasjonatów wina.  Ten Biały Muskat (choć  chętnie uprawiany  również w wielu miejscach w Europie) w Asti,  z uwagi na niskie temperatury i wyjątkową glebę pozwala tworzyć niesamowicie aromatyczne wina   .  Oczywiście nie trudno trafić na słabe Moscato  ( szczególnie w hipermarkecie czy dyskoncie ) , bo spośród około 4000  producentów i ponad 85 milionów butelek produkowanych rocznie, zawsze znajdzie się ktoś, kto pójdzie na skróty.  Na moje szczęście rodzina Bocchino nie.

Produkują one świetne Moscato w jednym z Cru sytuowanym w samym centrum regionu Moscato Asti, czyli Canelli. Ich Moscato Sori dei Fiori zawdzięcza nazwe wyjątkowej całkowitej ekspozycji południowej stoku ( Sori ) i niezliczonym rosnącym w winnicy ilości  kwiatów ( Fiori ). Warto podkreślić również że obszar ten z uwagi na wyjątkowe walory historyczne i przyrodnicze objęty jest przez  UNESCO .

Jeśli mowa o samym winie , Moscato z ich ręki to dzieło sztuki. Piękna piana , idealna perlistość i te niekączące się aromaty to znak że nie mamy do czynienia ze zwykłym Moscato. To wino pachnie niezliczoną ilością  kwiatów, które czuć za każdym razem kiedy wkładamy nos do kieliszka. Po pierwszym łyku czujemy rozkosz, nasze kubki smakowe doznają prawdziwego orgazmu smakowego i nasz mózg zaczyna domagać się więcej. Mógłbym pić to wino bez końca, butelka za butelką…

To Moscato to idealna pozycja na koniec posiłku. Pasuje świetnie do kruchych ciast, ale dobre Panettone rzemieślnicze też idealnie się z nim skomponuje. Wino oczywiście jest dostępne w naszej restauracji, polecam.

Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem – Maciej Pinkwart, Renata Piżanowska

Nie raz bywam na  starym cmentarzu, lubię to miejsce, panuje tu taka wyjątkowa atmosfera. Pochowani niby już  dawno  opuścili ten świat, ale ciągle czuć ich obecność…

Na cmentarzu zawsze kieruje  się spontanicznie i trochę tak jak bym  chciał się zgubić. Za cel zwykle próbuje  znaleźć kogoś słynnego, czasami się to udaje.  Hasiora, Kenara czy Sabałę łatwo jest wyszukać, ale kogoś mniej znanego to już nie lada wyzwanie

Niektóre groby są ładne, artystyczne, potężne inne znów (wcale mniej nieważne) bardzo skromne gdzie na przykład  znajduje się tylko jedna skała lub prosty drewniany krzyż.  

Nie dawno kupiłem sobie przewodnik, Macieja Pinkwarta i Renaty Piżanowskiej –  bardzo fajna pozycja i użyteczna.

Można oczywiście korzystać z tej książki bardzo praktycznie – jest mapa, jest indeks nazwisk, więc szukając konkretną osobę na pewno ją znajdziemy. Ja jednak polecałbym bardziej wybrać inny wariant – przeczytania jej w całości od początku do końca.

Z tego przewodnika łatwo dowiedzieć się, jakie było kiedyś Zakopane. Kto tu przyjeżdżał i po co. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że do Zakopanego wielu ludzi przyjeżdżało się leczyć. Dzisiaj przyjezdni do Zakopanego głównie przyjeżdżają się bawić – kiedyś było inaczej.

Są na tym cmentarzu ludzie, dzięki którym Zakopane wiele zawdzięcza. Spopularyzowali to miasto, rozwinęli i dzięki nim każdy dziś marzy o wizycie w  Zakopanem. Artyści, ratownicy, przewodnicy, pisarze, dziennikarze, lekarze i wielu innych    w jakimś stopniu zadbali o to, żeby Zakopane było postrzegane jako kraina wiecznego szczęścia. Niektórzy nawet walczyli za to miasto i niestety zginęli –  dzisiaj też ich tutaj pochowano.

Teraz   tak czytając ten przewodnik zastanawiam się czy było warto. Czy gdyby  Hasior dzisiaj    zobaczył   ozdoby świąteczne na Krupówkach, czy byłby zachwycony? Czy gdyby Kenar  widząc łyżki drewniane pod Gubałówką (made in China) ,też by się cieszył? Czy Chałubiński uwierzyłby dziś w to, że nad Zakopanem wisi smog? Ostatecznie czy Witkiewicz nie miałby powodów  do frustracji, widząc nową zabudowę Zakopanego?

Nie wiem czy o takie Zakopane oni wszyscy marzyli? Może przesadzam,  może teraz są inne czasy i kto wie, czy jak by żył Szymanowski, czy by nie odwiedził  na przykład słynną papugarnię podczas pobytu w Zakopanem. Może Kornel Makuszyński również ,zamiast bywać w miejskiej  bibliotece  książki by kupował w  Empiku a i Modrzejewska pewnie w wolnym czasie poszłaby na   premierę nowego filmu Vegi do kina. Zresztą co będziemy gdybać co by było, gdyby żyli… I tak to nic nie zmieni.

Jestem dzisiaj wdzięczny tym wszystkim pochowanym na Pęksowym Brzyzku. Dzięki nim mam dzisiaj dom i pracę w jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Nie tylko ja, ale i każdy mieszkaniec i również przyjeżdżający powinien choć raz podziękować tym ludziom, którzy tutaj spoczywają. Jak nie wiemy nadal kim byli, co zrobili, polecam ten przewodnik. Autorzy bardzo dokładnie opisali ich twórczość i zasługi, jakie poświecili dla tego miasta. Polecam bardzo.

Dzika róża

Uwielbiam róże, nie ja jeden zresztą. Mój tata tak samo jak ja, jest ich wielkim adoratorem i każdej wiosny zawsze przynosi do domu jakąś to nową odmianę.

Róże są piękne, ładnie pachną, ale niewielu wie, że też świetnie smakują i również leczą.

Róża już w starożytności była znana Hipokratesowi czy Dioskuridesowi za swoje właściwości lecznicze.  W medycynie głównie stosowano owoc dzikiej róży, które pomagał w nadciśnieniu, chorobach serca czy wątroby. W Tatrach np. używano jej głównie jako lekarstwo na kamienie nerkowe. Górale  wierzyli również w jej magiczną moc. Jako roślina  obdarzona kolcami z natury ostra i nieprzyjazna,  miała  właściwości ochronne. Wierzyli, że zabezpieczała skutecznie ich dobytek przed złymi mocami.

Na Podhalu na szczęście róży nie brakuje, upodobała sobie naszą półkulę (północna) i dzisiaj  znanych jest około 1400 gatunków. U nas w Polsce  rosną dziko 23 gatunki, około 20 gatunków rośnie pod Tatrami.  Najbardziej popularne  róże, które spotykam podczas wycieczek to  alpejska i dzika róża. Alpejska (Rosa Pendulina) głównie rośnie wysoko w górach, dziką znów często widzę na polach w dolnym reglu. Z tą drugą (Rosa Canina) zwykle mam więcej styczności. Kwitnie od maja do czerwca, owoce dojrzewają we wrześniu i październiku. Owoce zbieram na pobliskich mi polanach zawsze kiedy są wybarwione, ale jeszcze twarde. Najważniejsze to zrobić przed pierwszymi przymrozkami z uwagi, że owoce przemrożone lub przejrzałe tracą cześć witaminy C, a tego bym nie chciał. Jak nie zależy nam na właściwościach zdrowotnych i chcemy zrobić z owoców dobrą konfiturę to znów lepiej poczekać na przymrozki, które to nam skoncentrują zawartość cukru i zmiękczą owoc.

Ogólnie rzecz biorąc, owoc dzikiej róży jest przebogatym źródłem witaminy C. Zawiera on  1,8 procent lub więcej witaminy C i dodatkowo znajdziemy w nim też karotenoidy, flawonoidy, garbniki, kwasy organiczne, cukry, ksantofile i pektyny. Działa  ogólnie wzmacniająco i dla zwolenników aptekarskich  wyrobów informuje, że naturalna witamina C jest kilkakrotnie skuteczniejsza w działaniu od syntetycznej.

Po zbiorach tego samego dnia zostawiam zwykle zebrane owoce  na poddaszu, gdzie  panuje tam temperatura nie wyższa niż 35 stopni. Po około 30 dniach mam idealnie wysuszone owoce, gotowe do dalszej obróbki. Takie wolne suszenie świetnie się spisuje, zostawia wiele smaku w  owocu i to mi pasuje:). Dalej nie zostaje mi nic więcej jak rozdrobnić je w moździerzu i dzika róża jest gotowa do przepysznego i zdrowego naparu.

Zimą jest to nasza herbata nr 1. Goście często ją wybierają z uwagi na lekko kwaskowy smak, słodki zapach różany i właściwości wzmacniające, które idealnie sprawdzają się po powrocie z nart. (śmieje się, że niedługo ją nazwiemy Apres Ski Tea:))

W tym roku z uwagi na udany zbiór dzika róża również pojawi się w naszej ofercie.

Polecam serdecznie Paolo Graffi