La Scienza in Cucina e l’Arte di Mangiar Bene – Pellegrino Artusi

Una posizione importantissima che racconta la storia della cucina italiana. Lo ritengo un libro obbligatorio nella biblioteca del cuoco professionista ,sicuramente per un appassionato di cucina sara un valido aiuto.

Lo affermo che non e stato facile leggerlo cosi come si fa con certi libri di cucina. Le ricette sono abbastanza lontane dai nostri tempi e pur la lingua e molto specifica. E un libro sicuramente quale ci porta in lontani ricordi , come si cucinava tanto tempo fa.

Una volta cera sicuramente più tempo e si nota specialmente leggendo alcune ricette che come minimo devi farti trovare mezza giornata . Sicuramente non c’erano neanche gli attrezzi di oggi e ritengo che le materie prime forse erano molto meglio (poiché ho notato che l’Artusi poco marinava la carne e poco anche la condiva).

E molto interessante notare come certe ricette antiche, oggi sono state modificate e forse non del tutto giustamente.

Questo libro e un ricordo ma anche una importante conferma come la cucina italiana anche tempo fa fu non del tutto semplice e banale come certi pensano. Le ricette sono spiegate molto bene e in più interessante e il modo in cui sono spiegati certi ingredienti .Vi dirò che sono rimasto veramente stupito dalla passione con quale e stato scritto questo libro.

.Importante sottolineare che La Scienza e stata la prima guida universale della cucina italiana. Disponibile allora in ogni casa non mi stupirei, se molte nostre nonne anno creato la loro ricetta ideale partendo infatti da questo libro.

Alla fine vi invito a leggere questa opera dalla prima a’ultima pagina. Sono 790 ricette quali tranne una ( che non vi dico) sono state approvate e garantite dal mitico e grande buongustaio quale era il Pellegrino Artusi.

Rakiety Śnieżne – pieszo na śniegu pod Tatrami

Rakietami śnieżnymi przyznam się szczerze, że zafascynowałem się dość przypadkowo. Głównie kojarzyłem ten sprzęt z czymś czego już dawno się nie używa i  odeszło do lamusa. Jako nastolatek poznałem rakiety dzięki  starym filmom – tam Eskimosi używali rakiet głównie do pokonywania niekrótkich dystansów i w większości wypadków były to proste konstrukcje z gałęzi i siatek rybackich.

 Nie tak dawno jeden z moich gości przyznał się, że przyjeżdża w Tatry pochodzić w rakietach. Akurat miałem w planach też zimą pochodzić trochę  po górach  i temat rakiet bardzo mnie zaintrygował.

Niewątpliwie dzisiaj jeden z najbardziej popularnych sposobów turystyki  w Tatrach zimą   są skitury. Taki zestaw specjalnych nart  wraz z lekkimi butami i specjalnymi fokami pozwala  wejść na ulubiony szczyt bez problemu. Szczerze przyznam się, że zastanawiałem się nad zakupem takiego sprzętu, lecz jak się okazuje skompletowanie dobrze dopasowanego zestawu wcale nie jest łatwą sprawą .Druga sprawa to fakt że  podstawowy zestaw skiturowy z tego co wiem zaczyna się od 1500 zł a jak chcemy jeszcze dodatkowo uderzać dość wysoko to niezbędne staje się plecak z abs i detektor lawinowy.

Do zimowego chadzania  po Tatrach mogą posłużyć też bardziej delikatne narty biegowe zwane  backcountry . Jak się okazuje, takie szersze biegówki dobrze sprawdzają się poza trasą, lecz jednak zjechać ze stromego zbocza jak skiturami raczej będzie ciężko.  

Można oczywiście całkowicie zrezygnować z nart i iść na żywioł korzystając jedynie z dobrych butów i ochraniaczy (stuptutów)  , lecz jak mamy dość grubą warstwę śniegu  sami wiecie że to nie będzie nic przyjemnego

W tym wypadku zastanawiam się szczerze, jak to się stało że mało się dzisiaj mówi o rakietach śnieżnych. Ogólnie jest to bardzo lekki sprzęt, który łatwo przypniemy do plecaka i co najlepsze  kupimy już za 300 zł. Rakiety nie wymagają specjalnej instrukcji i naprawdę potrafią ułatwić nam podejście w niektórych miejscach.

Jako już szczęśliwy użytkownik rakiet dodatkowo  podpowiem żę dzisiejsze rakiety są naprawdę niesamowicie zawaansowane technologicznie,  Do dyspozycji mamy naprawdę wiele modeli, które sprawdzą się w każdym terenie i przy każdym rodzaju śniegu. Dla przykładu ja korzystam z modelu TSL 438 Up e Down który został stworzony idealnie do pokonywania stromych podejść górskich. Wierzcie mi lub nie ale takie rakiety mają z przodu podobne zęby jak raki i podobnie mocno potrafią trzymać się podłoża. Nie miałem szczerze jeszcze okazji wykorzystać je na bardzo stromych podejściach, lecz pod dość sporym nachyleniem szło się naprawdę dobrze i pewnie. Myślę, że nie problem znaleźć idealny model dla siebie, w sklepie specjalistycznym też na pewno obsługa doradzi jaki model będzie najlepszy.

Ostatecznie nie ukrywam, że jako wielki pasjonat tego sprzętu liczę na to że rakiety będą coraz bardziej popularne w naszym kraju. W Alpach jest to podstawowy sprzęt podczas wędrówek poza szlakiem i  dziwie się trochę, dlaczego u nas tak nie jest. Namawiam was gorąco do spróbowania tego wyjątkowego sportu, chodzenie po świeżym puchu to wielka frajda, którą na pewno pokochacie.

Moscato d’Asti czyli słodycz która włochom zazdrości cały świat.

Na pewno nie raz słyszeliście o Moscato D’Asti – słodkie, lekkie bardzo przyjemne wino, które nie da się po prostu nie pokochać .

W Piemoncie nie ma bardziej popularnego białego wina, uprawia się go na ponad 9 tysiącach hektarów i po Barberze jest najbardziej uprawianym gronem w tym regionie.

Podobnie jak Barolo dzisiaj Moscato jest winem z Langhe, które podbija serca wielu pasjonatów wina.  Ten Biały Muskat (choć  chętnie uprawiany  również w wielu miejscach w Europie) w Asti,  z uwagi na niskie temperatury i wyjątkową glebę pozwala tworzyć niesamowicie aromatyczne wina   .  Oczywiście nie trudno trafić na słabe Moscato  ( szczególnie w hipermarkecie czy dyskoncie ) , bo spośród około 4000  producentów i ponad 85 milionów butelek produkowanych rocznie, zawsze znajdzie się ktoś, kto pójdzie na skróty.  Na moje szczęście rodzina Bocchino nie.

Produkują one świetne Moscato w jednym z Cru sytuowanym w samym centrum regionu Moscato Asti, czyli Canelli. Ich Moscato Sori dei Fiori zawdzięcza nazwe wyjątkowej całkowitej ekspozycji południowej stoku ( Sori ) i niezliczonym rosnącym w winnicy ilości  kwiatów ( Fiori ). Warto podkreślić również że obszar ten z uwagi na wyjątkowe walory historyczne i przyrodnicze objęty jest przez  UNESCO .

Jeśli mowa o samym winie , Moscato z ich ręki to dzieło sztuki. Piękna piana , idealna perlistość i te niekączące się aromaty to znak że nie mamy do czynienia ze zwykłym Moscato. To wino pachnie niezliczoną ilością  kwiatów, które czuć za każdym razem kiedy wkładamy nos do kieliszka. Po pierwszym łyku czujemy rozkosz, nasze kubki smakowe doznają prawdziwego orgazmu smakowego i nasz mózg zaczyna domagać się więcej. Mógłbym pić to wino bez końca, butelka za butelką…

To Moscato to idealna pozycja na koniec posiłku. Pasuje świetnie do kruchych ciast, ale dobre Panettone rzemieślnicze też idealnie się z nim skomponuje. Wino oczywiście jest dostępne w naszej restauracji, polecam.

Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem – Maciej Pinkwart, Renata Piżanowska

Nie raz bywam na  starym cmentarzu, lubię to miejsce, panuje tu taka wyjątkowa atmosfera. Pochowani niby już  dawno  opuścili ten świat, ale ciągle czuć ich obecność…

Na cmentarzu zawsze kieruje  się spontanicznie i trochę tak jak bym  chciał się zgubić. Za cel zwykle próbuje  znaleźć kogoś słynnego, czasami się to udaje.  Hasiora, Kenara czy Sabałę łatwo jest wyszukać, ale kogoś mniej znanego to już nie lada wyzwanie

Niektóre groby są ładne, artystyczne, potężne inne znów (wcale mniej nieważne) bardzo skromne gdzie na przykład  znajduje się tylko jedna skała lub prosty drewniany krzyż.  

Nie dawno kupiłem sobie przewodnik, Macieja Pinkwarta i Renaty Piżanowskiej –  bardzo fajna pozycja i użyteczna.

Można oczywiście korzystać z tej książki bardzo praktycznie – jest mapa, jest indeks nazwisk, więc szukając konkretną osobę na pewno ją znajdziemy. Ja jednak polecałbym bardziej wybrać inny wariant – przeczytania jej w całości od początku do końca.

Z tego przewodnika łatwo dowiedzieć się, jakie było kiedyś Zakopane. Kto tu przyjeżdżał i po co. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że do Zakopanego wielu ludzi przyjeżdżało się leczyć. Dzisiaj przyjezdni do Zakopanego głównie przyjeżdżają się bawić – kiedyś było inaczej.

Są na tym cmentarzu ludzie, dzięki którym Zakopane wiele zawdzięcza. Spopularyzowali to miasto, rozwinęli i dzięki nim każdy dziś marzy o wizycie w  Zakopanem. Artyści, ratownicy, przewodnicy, pisarze, dziennikarze, lekarze i wielu innych    w jakimś stopniu zadbali o to, żeby Zakopane było postrzegane jako kraina wiecznego szczęścia. Niektórzy nawet walczyli za to miasto i niestety zginęli –  dzisiaj też ich tutaj pochowano.

Teraz   tak czytając ten przewodnik zastanawiam się czy było warto. Czy gdyby  Hasior dzisiaj    zobaczył   ozdoby świąteczne na Krupówkach, czy byłby zachwycony? Czy gdyby Kenar  widząc łyżki drewniane pod Gubałówką (made in China) ,też by się cieszył? Czy Chałubiński uwierzyłby dziś w to, że nad Zakopanem wisi smog? Ostatecznie czy Witkiewicz nie miałby powodów  do frustracji, widząc nową zabudowę Zakopanego?

Nie wiem czy o takie Zakopane oni wszyscy marzyli? Może przesadzam,  może teraz są inne czasy i kto wie, czy jak by żył Szymanowski, czy by nie odwiedził  na przykład słynną papugarnię podczas pobytu w Zakopanem. Może Kornel Makuszyński również ,zamiast bywać w miejskiej  bibliotece  książki by kupował w  Empiku a i Modrzejewska pewnie w wolnym czasie poszłaby na   premierę nowego filmu Vegi do kina. Zresztą co będziemy gdybać co by było, gdyby żyli… I tak to nic nie zmieni.

Jestem dzisiaj wdzięczny tym wszystkim pochowanym na Pęksowym Brzyzku. Dzięki nim mam dzisiaj dom i pracę w jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Nie tylko ja, ale i każdy mieszkaniec i również przyjeżdżający powinien choć raz podziękować tym ludziom, którzy tutaj spoczywają. Jak nie wiemy nadal kim byli, co zrobili, polecam ten przewodnik. Autorzy bardzo dokładnie opisali ich twórczość i zasługi, jakie poświecili dla tego miasta. Polecam bardzo.

Dzika róża

Uwielbiam róże, nie ja jeden zresztą. Mój tata tak samo jak ja, jest ich wielkim adoratorem i każdej wiosny zawsze przynosi do domu jakąś to nową odmianę.

Róże są piękne, ładnie pachną, ale niewielu wie, że też świetnie smakują i również leczą.

Róża już w starożytności była znana Hipokratesowi czy Dioskuridesowi za swoje właściwości lecznicze.  W medycynie głównie stosowano owoc dzikiej róży, które pomagał w nadciśnieniu, chorobach serca czy wątroby. W Tatrach np. używano jej głównie jako lekarstwo na kamienie nerkowe. Górale  wierzyli również w jej magiczną moc. Jako roślina  obdarzona kolcami z natury ostra i nieprzyjazna,  miała  właściwości ochronne. Wierzyli, że zabezpieczała skutecznie ich dobytek przed złymi mocami.

Na Podhalu na szczęście róży nie brakuje, upodobała sobie naszą półkulę (północna) i dzisiaj  znanych jest około 1400 gatunków. U nas w Polsce  rosną dziko 23 gatunki, około 20 gatunków rośnie pod Tatrami.  Najbardziej popularne  róże, które spotykam podczas wycieczek to  alpejska i dzika róża. Alpejska (Rosa Pendulina) głównie rośnie wysoko w górach, dziką znów często widzę na polach w dolnym reglu. Z tą drugą (Rosa Canina) zwykle mam więcej styczności. Kwitnie od maja do czerwca, owoce dojrzewają we wrześniu i październiku. Owoce zbieram na pobliskich mi polanach zawsze kiedy są wybarwione, ale jeszcze twarde. Najważniejsze to zrobić przed pierwszymi przymrozkami z uwagi, że owoce przemrożone lub przejrzałe tracą cześć witaminy C, a tego bym nie chciał. Jak nie zależy nam na właściwościach zdrowotnych i chcemy zrobić z owoców dobrą konfiturę to znów lepiej poczekać na przymrozki, które to nam skoncentrują zawartość cukru i zmiękczą owoc.

Ogólnie rzecz biorąc, owoc dzikiej róży jest przebogatym źródłem witaminy C. Zawiera on  1,8 procent lub więcej witaminy C i dodatkowo znajdziemy w nim też karotenoidy, flawonoidy, garbniki, kwasy organiczne, cukry, ksantofile i pektyny. Działa  ogólnie wzmacniająco i dla zwolenników aptekarskich  wyrobów informuje, że naturalna witamina C jest kilkakrotnie skuteczniejsza w działaniu od syntetycznej.

Po zbiorach tego samego dnia zostawiam zwykle zebrane owoce  na poddaszu, gdzie  panuje tam temperatura nie wyższa niż 35 stopni. Po około 30 dniach mam idealnie wysuszone owoce, gotowe do dalszej obróbki. Takie wolne suszenie świetnie się spisuje, zostawia wiele smaku w  owocu i to mi pasuje:). Dalej nie zostaje mi nic więcej jak rozdrobnić je w moździerzu i dzika róża jest gotowa do przepysznego i zdrowego naparu.

Zimą jest to nasza herbata nr 1. Goście często ją wybierają z uwagi na lekko kwaskowy smak, słodki zapach różany i właściwości wzmacniające, które idealnie sprawdzają się po powrocie z nart. (śmieje się, że niedługo ją nazwiemy Apres Ski Tea:))

W tym roku z uwagi na udany zbiór dzika róża również pojawi się w naszej ofercie.

Polecam serdecznie Paolo Graffi

Croque Monsieur

Ostatnimi czasy nachodzi mnie ochota na bardziej treściwą kolację, robi się coraz zimniej i tym samym dobry zapas kalorii na pewno nie zaszkodzi. Dobry hamburger czy jak to teraz modnie się zwie „Burger” zawsze zaspokoi nawet największy głód, lecz dobry „Croque Monsieur” wcale nie będzie gorszym rozwiązaniem.

Będąc swego czasu w Paryżu niezwykle urocze było to ,że na każdym rogu ulicy mogłem dostać a to naleśniki z nutellą czy tosta z serem. Pyszna kanapka a la Croque Monsieur była zawsze moim faworytem i do dziś jest to jeden z moich głównych powodów żeby powrócić do miasta zakochanych.

W Polsce raczej ciężko o dobre Croque Monsieur, ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby zrobić sobie taką przyjemność samemu w domu. W sumie jest to prosta sprawa ,czasu też niewiele zabiera.

Do dobrego Croque potrzebne nam będzie dobry chleb tostowy, ser , beszamel i wędlina. Im lepsze składniki tym lepszy efekt końcowy 🙂

Na dobrą sprawę najtrudniejsze to beszamel. Zamiast beszamelu niektórzy jak Ducasse wolą używać „creme fraiche” zagęszczonej żółtkiem, ale my nie jesteśmy tacy hej do przodu, na razie tradycyjna wersja spokojnie zaspokoi nasze podniebienia. Zacznijmy właśnie od beszamelu, potrzebne nam będzie :

50 gr mąki

50 gr masła

500 ml mleka

łyzka soli i trochę gałki muszkatołowej

Dla niektórych beszamel to ciężka sprawa , ale dlatego że rzadko ją robili. Ogólnie to nic innego jak mleko zagęszczone zasmażką i właśnie najważniejsza sprawa w tym wszystkim to dobrze uprażyć mąkę z masłem. Do rondla dodajemy najpierw masło,rozpuszczamy i później dodajemy mąkę i smażymy tak aż do momentu jak konsystencja będzie dość płynna. (najpierw całość sie zagęści do gęstej papki, później zacznie być coraz płynniej) . Na małym ogniu zwykle to trwa jakieś 4-5 minut. Po tym czasie dopiero dolewamy zimne mleko!!!! To ważne, mleko musi być z lodówki i musi zajść dość burzliwa reakcja . Złota zasada do dobrego beszamelu to różnica temperatur między zasmażką i mlekiem. Wielu robi błąd i podgrzewa mleko do beszamelu. Jak mamy gorącą zasmażkę mleko musi być zimne , odwrotnie jak mamy zimną zasmażkę ( przygotowaną z wyprzedzeniem ) mleko trzeba podgrzać. Zalewamy całą odmierzoną ilością mleka , nie jak niektórzy, że dodają po trochu. Później gotujemy aż do zagęszczenia i na koniec zostaje nam tylko dosolić sos, przykryć folią i odstawić w lodówce do schłodzenia .

Jak mamy beszamel to dalej zostaje ser i wędlina . Co do sera to najlepiej byłoby mieć Gruyere, ale dobry włoski Montasio, czy Dobbiaco według mnie też jest świetnym rozwiązaniem . Można tez dać w ostateczności dobrą Goudę, ważne tylko żeby ser się fajnie topił i miał smak.

Wędlina powinna być tradycyjnie wędzona a tego u nas w Polsce mamy pod dostatkiem. Sucha Krakowska dobrze pasuje, dobry boczek też nie zaszkodzi. Lepiej szynka gotowana , konserwowa puszcza wodę ,więc sie nie nadaje.

Przechodząc do meritum sprawy tosta robimy tak, ze smarujemy najpierw jedną kanapkę beszamelem którą przykrywamy wędliną i serem. Drugą kanapkę robimy tak samo i kładziemy na pierwszą . Tak dwuwarstwową kanapkę wkładamy do pieca o dość dużej temperaturze ( 220 stopni ). Po 10 minutach mamy pyszny francuski tost rodem z Paryża i zostaje nam tylko cieszyć się jego smakiem i ewentualnie wypić do niego lekko schłodzone Chablis lub Vermentino z Ligurii.

Dla urozmaicenia na koniec podpowiem, że możecie dodawać różne składniki – tylko beszamel i ser są obowiązkowe.Jak dodacie jajko sadzone na górze automatycznie bedziecie mieli Croque Madame, które też jest mega smaczne 🙂

Wildbaher Metodo Classico Col Sandago. Degustacja rocznika 2013

Długo nie pisałem o winach, więc czas to nadrobić . Dzisiaj chciałbym wam opowiedzieć o wyjątkowym musiaku a konkretnie o Wildbaherze winifikowanym metodą szampańską z domu Col Sandago.

Nie ukrywam, że od jakiegoś czasu w naszej restauracji staramy się poszerzyć ofertę win musujących. Wbrew temu co wielu sądzi, musujące wina nie tylko warto pić podczas świętowania, świetnie nadają się również do food paringu. Wprowadziliśmy jakiś czas temu Widlbahera rózowego, o którym szerzej napisałem tutaj i teraz myślę, że nadszedł powoli czas, żeby wprowadzić do oferty coś bardziej poważnego.

Mowa oczywiście o Wildbaherze winifikowanym metodą klasyczną, który zakupiłem w grudniu zeszłego roku podczas targów winnych Enoexpo (Premium Wines).

Jak to przystało na dobrego szampana, na dobrego Wildbahera również trzeba trochę poczekać. Mimo młodego wieku jednak to wino bardzo dobrze się prezentuje i co najważniejsze widać w nim duży potencjał.

Drobne bąbelki dostarczyły mi piękne kwiatowe zapachy , z różą na pierwszym planie jak na Wildbahera przystało. Nos konkretny, ale smak jeszcze bardziej. Czuć było mocno poziomkę i skórkę chleba co świadczy, że to wino jeszcze ma wiele pracy przed sobą.

Zostawiłem go bez korka w celu lekkiego utlenienia i po godzinie znów to samo. Bąbelki trochę bardziej leniwie wspinały się na górę, ale zapach nadal był dość zaakcentowany. Na pewno to wino wymaga czasu ale już dziś możemy mieć pewien obraz jak sie może prezentować za kilka lat. Na pewno z czasem nabierze więcej elegancji, mogą sie pojawić nuty likierowe i nie ukrywam że to najbardziej cenie w starych szampanach.

Przyznaje również że ciągle nie dowierzam możliwości, jakie może dawać Wildbaher. Oczarowuje mnie pod każdym względem, czy to jako młode czy długo potrzymane na drożdżach wino. Po prostu niesamowite pod każdym względem. Piękne wino.

Kwiaty Tatr. Piękno na wyciągnięcie ręki.

Podczas nie jednej wędrówki w Tatrach miałem okazje podziwiać piękno rosnących tutaj roślin. Lubie chodzić szlakiem, który dookoła emanuje kolorami przyrody. Żółć to niewątpliwie jedno z najbardziej popularnych kolorów wysoko w Tatrach (razem z bielą w sumie), ale w zależności od pory roku spotkać można tutaj tez często fiolet i róż. Czasami czerń też się pojawia , co mogłoby by się wydawać dziwne .

Tatry malują się nam na różne kolory, na przełęczach i w dolinach mamy to najbardziej zaakcentowane. Miło się zatrzymać, porobić kilka zdjęć, żeby później w domu przeanalizować co to za cudowny twór ( lubię rośliny i plusem nad zwierzyną to fakt, że one się ludzi nie boją) .

Ostatecznie zawsze mój „timing” na szlaku jest dość słaby, bo co rusz trzeba zrobić zdjęcie tym pięknym kwiatom, ale drugiej strony jaka przyjemność ,kiedy przegląda się zdjęcia z wycieczki już w domu na wygodnym fotelu z filiżanką gorącej herbaty.

Podczas szyfrowania roślin bardzo przydaję się Google Lens, nowa rzecz i naprawdę bardzo fajna . Oczywiście do głębszej analizy zawsze trzeba mieć dobrą książkę lub poczytać kogoś, kto na botanice zna się dobrze (jak na przykład Dominika Kustosz).

Z ciekawych rzeczy, które ostatnio bardzo przyczyniły się do zwrócenia większej uwagi na piękno tatrzańskiej flory, warto śledzić polską projektantkę (ORSKA ) która to wraz z TPN prowadzi bardzo ciekawy projekt nowej biżuterii inspirowanej górskimi kwiatami . Bardzo ładnie to wygląda i myślę, że jest to świetny pomysł na prezent dla miłośniczki górskich wypadów.

Mi osobiście wystarcza piękno, które spotykam na szlaku i właśnie z tego powodu już nie mogę się doczekać kolejnej wycieczki . Zostaje mi tylko odczekać az w końcu przestanie padać , słońce się pojawi i Tatry znów jak za sprawą magii zaczną się mienić w kolorach tęczy.

Giewont. Opis szlaku z Kuźnic

Najbardziej rozpoznawalny szczyt w Polsce to bez dwóch zdań Giewont. Każdy, kto przyjeżdża do Zakopanego pragnie by prędzej czy później na niego wejść. Być w Zakopanem i nie być na Giewoncie to jak być w Luwrze i nie zobaczyć Mona Lisy.

Legenda Giewontu

Mieszkam pod Tatrami już parę ładnych lat, lecz w sumie nigdy do tej pory nie byłem na Giewoncie. W szkole pamiętam jak organizowali kilka razy wycieczki na Giewont, jako ministrant też miałem okazje wybrać się na Giewont z przewodnikiem, lecz jakoś nigdy nie było mi po drodze z tym Giewontem. Dziadek jako leśniczy opowiadał mi różne historie związane z tą górą – jedną na pewno znacie i to jest ta słynna ze śpiącymi rycerzami. Ponoć w wyrytej pod Giewontem jaskini do dzisiaj czuwają rycerze koronni, żeby w razie niebezpieczeństwa walczyć za nasz kraj. Oczywiście ile w tym prawdy sami wiecie, ale nasz umysł płata figle i dzisiaj dzięki tej opowieści, Giewont jawi się nam sylwetką śpiącego rycerza.

Krzyż na Giewoncie

Szlak na Giewont ogólnie to jeden z najbardziej popularnych szlaków w naszych Tatrach. Długo się zastanawiałem z jakiej to przyczyny , bo przecież ani to nie najwyższa góra ani najłatwiejsza do zdobycia.Rozum każe mi jednak twierdzić, że popularność Giewontu niewątpliwie jest spowodowana krzyżem.

Krzyż ten na Giewoncie postawiono z inicjatywy zakopiańczyków i ich proboszcza Kazimierza Kaszelewskiego w 1901 roku. Ładnie się prezentuje z daleka, ale z bliska moim zdaniem ta konstrukcja kratowa trochę szpeci.Krzyż jednak czy się jednym to podoba czy nie, dzisiaj na Giewoncie jest już ważnym symbolem tego miejsca. Ciekawa sprawa, że od niedawna podświetlany jest co roku, dokładnie 2 kwietnia o 21.37 co związane jest z rocznicą śmierci Jana Pawła II, którego górale bardzo lubili.

Jak wysoki jest Giewont?

Wracając do samego Giewontu to warto wiedzieć, że wbrew temu co ludzie sądzą, niej jest to najwyższa góra w Tatrach. Giewont mierzy 1984 m.n.p.m.( są różne pomiary, ten pochodzi z Wikipedii ) i należy do Tatr Zachodnich, a nie Wysokich . W Tatrach Zachodnich również nie jest on najwyższym szczytem z uwagi, że wyższa jest słowacka Bystra (2248 m.n.p.m.) Giewont mimo to jednak robi wrażenie, szczególnie jak się spojrzy na niego z Zakopanego. ( nad miastem góruje 600 metrowa ściana ) . Sam Eljasz-Radzikowski pisał, że ” …z każdej prawie chaty Giewontu widać , toteż słusznie się mu należy tytuł króla zakopiańskiego.”

Ile idzie się na Giewont ?

Co do szlaku na Giewont fajna sprawa jest taka że mamy kilka opcji do wyboru, ja akurat wybrałem szlak najmniej wymagający, czyli ten niebieski z Kużnic przez Kalatówki i Hale Kondratową. Ogólnie idzie się z Kuznic jakieś 3,20 h a różnica terenu to jakieś 897 m.

Ponoć bardzo ładna trasa jest ( z uwagi na widoki ) żółta przez Dolinę Małej Łąki. Nie byłem, więc nie potwierdzam, lecz chodź idzie się krócej (3,14 h) to trasa wygląda na dość stromą z około 1010 m różnicy terenowej.

Jak znów chcemy przy okazji zaliczyć inną atrakcje po drodze -np. wodospad Siklawice , to warto wybrać szlak zaznaczony na czerwono z Doliny Strążyskiej. Różnica terenów to 975 m a idzie się 3,30 h.

Na koniec mamy jeszcze jeden wariant wcale nie łatwiejszy jak wielu sądzi – czyli szlak na Giewont z Kasprowego. Miałem akurat okazję przejść sie tym szlakiem i uważam, że wcale nie jest on taki mało wymagający jak wielu twierdzi. Z Kasprowego idziemy czerwonym szlakiem przez Goryczkową Czube i tutaj różnica terenowa jest 528 m na wejściu a 621m na zejściu. Spotkałem wiele osób podążając tą trasą na Giewont, nie mając pojęcia w co się pakują. Wielu wręcz było też zdziwionych, że jest to tak trudna trasa i w sumie długa, bo idzie się około 2,55 h .

Czy szlak na Giewont jest trudny?

Idąc na Giewont pierwszy raz szczerze spodziewałem się dużej dawki adrenaliny. Są łańcuchy, przepaście i nie będę sciemniał że jest bezpiecznie , bo nie jest. Z drugiej strony, jak jesteśmy dobrze przygotowani to sama góra nie jest dużym problemem. Największym niebezpieczeństwem na Giewoncie bez wątpienia moim zdaniem są tłumy ludzi. Wielu wybiera się na Giewont w złych butach i z słabą kondycją co stwarza zagrożenie dla innych. Kamienie są mocno tutaj wypolerowane, jako że trasa ta jest mocno eksploatowana (w wilgotny albo deszczowy dzień może tu być naprawdę bardzo niebezpieczne). Ludzie druga sprawa nie umią korzystać z łańcuchów i szarpią je albo co gorsza w ogóle z nich nie korzystają i schodzą ślizgając się na tyłku.

Uwazam że jak sie wybierzemy z samego rana, kiedy jest mniejszy ruch, Giewont jest do zaliczenia bez problemu. Ja tak zrobiłem i przyznam się, ze choć mam lęk wysokości na Giewont wszedłem i zszedłem sam bez większych problemów.

Na koniec jeszcze jedna mała rada. Jak nie czujemy się w stu procentach na siłach pamiętajmy, że wycieczkę na Giewont można zawsze przełożyć. Giewont był, jest i raczej długo jeszcze postoi, więc nie ma pośpiechu.

Bronte. Zwiedzanie Sycylii

Jak kochacie pistacje to na pewno słyszeliście o tych włoskich z Bronte. Są znane na całym świecie i nie bez przyczyny zyskały na sławie bo są to jedne z najlepszych pistacji na świecie.

Będąc na wschodnim wybrzerzu Sycylii nie mogłem nie okrążyć Etny dookoła i tym samym jako wielki wielbiciel pistacji nie zajechać przy okazji do Bronte. To tutaj w tym małym miasteczku u stóp wielkiego wulkanu znajdują się niesamowicie efektowne sady pistacji.

Jak wygląda pistacja ?

Pistacja jest średniej wielkości drzewem, który raz do roku właśnie daje pyszne owoce. Zbiera się je  w środku lata w chwili kiedy owoce zmieniają kolor z czerwonego na biały.  Drzewko  na dobrą sprawę rośnie wśród skał wulkanicznych i zostało tutaj zasadzone prawdopodobnie przez turków co o dziwo znalazł swój idealny mikroklimat. Zbiór owoców jest  wyłącznie ręczny z uwagi na bardzo trudny teren (same skały) , który uniemożliwia wjazd jakiejkolwiek maszynie. Jak rozmawiałem z osoba która zbiera owoce pistacji okazuje się że praca przy zbiorach jest niezwykle wyczerpująca, bo pistacja podczas upałów wydziela lepką substancie która przykleja się do wszystkiego . Nie dość że zbiory są wykonywane na  pełnym słońcu, to jeszcze mamy właśnie do czynienia z tą lepką substancją która przykleja nam się do ubrań i rąk. Nie bez przyczyny zresztą pistacje z Bronte nie są tanie, ale w sumie i tak za tanie jak na tą mega pracę jaka się za nimi kryje. Zbiór wykonuje się co dwa lata żeby drzewa miało możliwosć regeneracji a  po zbiorach trzeba pamietac żę pistacje są jeszcze wystawiane na krótki okres suszenia   i póżniej dopiero są gotowe do spożycia . Ważna kwestia dla konesera pistacji to fakt że  prawdziwe pistacje z Bronte nigdy nie są solone ani prażone. To z prostej przyczyny że  te pistacje nie potrzebują dodatkowych zabiegów potęgujących ich smak w przeciwieństwie do tanich pistacji z plantacji z poza Europy. Należy podkreslić jeszcze oczywistą rzecz ze pistacja z Bronte nie jest nawożona, ani szczególnie chroniona pestycydami co kwalifikuje ja do żywności ekologicznej .

Co wyróżnia pistacje z Bronte ?

Jadłem nie raz pistacje kupione tu i tam lecz trzeba przyznać racje, że ta z Bronte na pewno jest najbardziej subtelna. Charakteryzują się maślanym posmakiem i lekką słonością, która wynika wyłącznie z samego owocu. Na pewno cena jest bardzo wysoka, bo w sklepie producenta za paczkę 250 gr zapłaciłem 12 euro, ale z drugiej strony raz na jakiś czas można sobie pozwolić na takie luksusy. Oczywiście  przemysł pistacjowy nie kończy się tylko na samych suszonych owocach, lecz oferuje o wiele więcej. Z pistacji z Bronte wytwarza się pyszne likiery, kremy z dodatkiem czekolady no i oczywiście niepoliczalną ilość tradycyjnych słodyczy .  Prawdopodobnie jak jedliście dobrej jakości Cannolo na Sycylii to również na końcach kremu spróbowaliście pistacje z Bronte w postaci posypki.

Samo Bronte na dobrą sprawę nie oferuje nic szczególnego a i pistacja tutaj też nie jest zbyt promowana. Polecam wam jednak wypad w to miejsce chociażby z uwagi na piękny krajobraz które tworzą właśnie te wyjątkowe drzewa która dosłownie wyrastają ze skał .